sobota, 23 lutego 2013

Bajka o Motylce i Muszku. - Jak to Motylka do Muszka wędrowała i co się stało, gdy się spotkali.



tup... tup... tup.. tup..tup.tup.tuptuptuptuuuuuu......

cholera, no zapadam się, a już myślałam, że ze mnie elf jaki - pomyślała Motylka - jak nic, śnieg zmoczy mi skrzydełka, a tam pan Muszek na mnie z herbatką czeka...

w tym samym czasie...
Gdzie ta Motylka mi się ukryła,
że mnie samego tu zostawiła?
Siedzę i czekam, wyglądam i stoję,
dopóki nie przyjdzie, się nie uspokoję.
auuu.... zaspa i zaspa, tam zaspa kolejna... z nieba coś leci, małego białego, migocze w tych światłach... mokre mam włosy, mokre skrzydełka, tu zakręt, tam las, nigdzie nie widzę upragnionego światełka...
Motylka przedziera się przez śniegi, pola i lasy. Skrzydełka ma mokre, lecieć nie może, a tam chory pan Muszek już na nią czeka... Opatulona w czapkę, szalik i za duże buty (no bo jak tu coś kupić dla Motylki, wszak zwykle latają w zwiewnych kiecuszkach albo i bez...), w jakiś kawał futra wciąż się zapada, bo całe to odzienie cięższe od Motylki... ale Motylka twarda jest...

trzeba mi było wczoraj zawrócić... jak ja wyglądam... jak pokraka jakaś w tych wielkich wełnianych łachach... flaszka jakaś by się przydała, golnąć łyka czy dwa, to by i raźniej się szło, i weselej i cieplej... pan Muszek tam czeka sam jeden biedaczek...
tuptuptuptuptuptuptuptuptuptup..... tuuup... tuuuup.... tuuuup....tuuuuuupppppupuuuppp.... i gleba!

szlag by to... śnieg choć mokry wcale nie smaczny... widzę światełko już biegnę kochany!
Gdzie mi Motylka moja przepadła?
A może ją jaka sowa ukradła?
Przedziera się sama przez lasy, doliny
Do pana Muszka, swego samotnego chłopczyny.
tup tup tup..... gleba! tup tup tup..... gleba! tup tup tup..... gleba!
już widzę światło! Mój Muszek kochany, czeka na mnie w okienku z herbatką i prądem... eeeeeee.... z herbatką z prądem.... ogień się pali w przepięknym kominku, a przed nim skóra....

Już słyszę, już puka kochana, jedyna!
Motylka moja delikatniejsza niż malina!
Łup łup łup! Łup łup łup! - rozlega się walenie do drzwi...

Jestem o piękna, już biegnę, otwieram...
Eeeeeee... ki diabieł?!
To ja Motylka, Twoja ukochana...

Motylka?
Nie wierzę!
Poczekaj... patrz! Nie uciekaj!

Czapka w kąt... szalik też... a za nimi rękawice...

Włącz jakąś muzykę, proszę Cię bardzo i napal w kominku, bo zimno mi będzie.

Muzykę?
Kominku?
Zimno?
Muzyka włączona, kominek się pali (znaczy drewno w kominku)...

Jeden kop... poleciał but... drugi kop.... poleciał i drugi... trzeci... aaaaaa już nie ma czym ;)


Tararararararaaam tadam tadam..... tararararararaaaaaam tadam tadam.....
jeden sweter
drugi sweter
trzeci sweter
czwarty sweter
piąty... aaaaa to już sukienka i jeszcze rajstopy...


Zimno mi Muszku mój drogi jedyny...
Wybacz kochana, ale chyba nie z mojej winy?
Kto ci się kazał rozbierać mój skarbie?

Ale te stępory i wory...
szmaty i łachy....
No chodź tu Maleńka to ciebie ogrzeję.
Masz szczęście, bo wyrośnięta ze mnie mucha,
więc gdzie trzeba to ci nachucham,
byś nie mówiła, że zimno i wieje, ja ciebie rozgrzeję.


Podeszła Motylka do Muszka nieśmiało...
Stanęła na palcach, aby się lepiej całowało...


Chudy masz tyłek moja kochana,

A coś ty myślał, żem gruba jak świnia bez tego łachmana?


K.O.N.I.E.C.



środa, 20 lutego 2013

bajki na dobranoc - Czekolada z malinami.



Otworzyła leżącą na biurku tabliczkę czekolady z malinami. Od niedawna zasmakowała w tej ciemnej przyjemności z dużą ilością kakao. Odłamała kawałek z płaskiej tabliczki, włożyła do ust, włączając muzykę. Podwinęła nogi i wygodniej usiadła na krześle. Zamknęła oczy, delektując się nowym smakiem. Jej myśli płynęły swobodnie. Czekała. Nie słyszała zgrzytu klucza w drzwiach.

Zrobił dwa kroki, odwiesił płaszcz i zdjął buty. Wszedł na chwilę do łazienki. Nie zachowywał się cicho, ale ona go zupełnie nie słyszała. Zasnęła. Kiedy wyszedł z przybytku czystości, podążył śladem dźwięków, płynących jakoś tak niespiesznie, powoli, leniwie. Zobaczył ją śpiącą, zwiniętą w kłębek, wtuloną w twarde oparcie drewnianego krzesła. Jest piękna - pomyślał, dotykając delikatnie opuszkami palców jej policzka. Drgnęła, ale nie otworzyła oczu. Musnął ją dłonią po karku... Zbliżył usta do jej szyi i odkrytych ramion. Nie mógł powstrzymać się, aby nie ucałować jej chłodnej, gładkiej, miękkiej skóry. Uwielbiał jej smak. Uwielbiał badać fakturę i krzywizny jej ciała ustami. Wodzić po niewidzialnych liniach językiem. Kiedy tak spała, wydawała mu się jeszcze bardziej delikatna i krucha. Czasem nawet bał się dotykać jej takiej uśpionej, jakby miał jej samym muśnięciem skóry zrobić krzywdę. Za nic by się do tego nie przyznał. Nie chciał wydać się śmiesznym.

Kiedy brał ją na ręce, aby przenieść do sypialni, cicho westchnęła. Zaniósł ją do pokoju o zielonych ścianach i położył na łóżku. Usiadł obok, patrząc na firanki jej rzęs u przymkniętych powiek, na piersi falujące w rytm wdechów i wydechów. Nagle jej zapragnął... Położył się obok, gładząc delikatnie jej ramię. Dziewczyna wygięła się, wyprostowała, aby zaraz po chwili podkurczyć nogi i otworzyć oczy. Uśmiechnęła się lekko i patrząc mu w oczy pocałowała go, pociągając delikatnie za kołnierz koszuli, aby przysunął się bliżej. Nie przestając całować jego ust, rozpinała mu szybko guziki od koszuli, pasek od spodni...

Podobała mu się jej odwaga. Szybko zrzucił z siebie ubranie, widząc, że rozpina swoją cienką spódnicę z niebieskiego jedwabiu. Nakrył ją swoim ciałem, pieszcząc jej uda delikatnym materiałem, całując jej szyję i dekolt. Czuł jak zaciska nogi na jego dłoni, więc zsunął z jej nóg spódnicę. Podwinęła szary sweterek, odsłaniając swój brzuch. - poprosiła, uśmiechając się zachęcająco...

"Mógłbyś przynieść czekoladę, którą zostawiłam na biurku?" - poprosiła, uśmiechając się zachęcająco.

Wyszedł, wracając po chwili z tabliczką napoczętej czekolady. Jego wzrok padł na jej odsłonięty brzuch... Poprosiła, aby podał jej kawałek. Wzięła czekoladę, zwilżyła lekko usta językiem i powoli przesunęła po wargach odłamaną ciemną kostką o smaku malin z kakao. Czekolada stopiła się, zostawiając ślady na jej ustach. Usiadła, chwytając go za rękę, pociągnęła go ku sobie, opadając na plecy. Spoglądając jej w oczy, ujął ręką jej policzek i musnął językiem jej wargi, smakując ją niespiesznie.

Podwinął jej szary sweterek jeszcze wyżej, aby odsłonić cały brzuch, po którym rysował niewidzialnie linie. Zbliżył do niego swoje usta... Zrobiło się jej gorąco, gdy poczuła jego ciepły oddech, schodzący coraz niżej, aż do linii jej majtek. Ściągnęła z siebie sweter. Wplotła palce w jego włosy.

Cały czas nie przestawał się z nią drażnić, krążąc wokół jej majtek. Zaczęła szybciej oddychać, tłumiąc cichy jęk. Myślała tylko o tym, aby wreszcie ściągnął z niej tę czarną bieliznę... Jednak on miał coś innego w planach. Lekko napierając na nią, przewrócił ją na brzuch. Sunął ustami po linii wzdłuż jej karku, po linii kręgosłupa, po drodze odpinając stanik. Wiedział, że ma bardzo wrażliwe plecy, a kiedy jest lekko podniecona, nawet dotknięcie samymi tylko opuszkami palców odczuwa zwielokrotnione, drżąc. Odwrócił ją z powrotem na plecy, a ona zdjęła rozpięty stanik. Dzieliły ich nadal jej majtki...

Wziął leżącą nieopodal na łóżku czekoladę, odłamał kawałek, polizał i zaczął, topiącą się kostką, rysować na jej brzuchu fale, aby po chwili tak wolno, jak był w stanie wytrzymać, zlizywać je...

Widział, że zamyka oczy, zsunął niżej dłonie, ściągając z niej majtki. "Proszę... proszę..." - wyszeptała cicho, a zaraz po chwili westchnęła. Kiedy przesuwał swoją dłonią wzdłuż jej uda, jęknęła, najpierw cicho, później głośniej.

Lubił się z nią drażnić. Lubił obserwować reakcje jej ciała. Lubił widzieć, że go pożąda, że go pragnie.

Rozsunęła uda, aby mógł wejść w nią wreszcie. Tym razem nie zwlekał i po chwili ciepło zaczęło rozchodzić się w ich ciałach. Stopniowo rosło, rosło coraz bardziej, aby wybuchnąć...

Otworzyła oczy. Czuła jego oddech tuż przy swojej szyi. Nakrywał ją swoim ciałem, wtulony twarzą między szyję, a obojczyk, spełniony... Uśmiechnęła się, wplątała palce w jego włosy. Pomyślała - "jak to dobrze, że to nie był sen."



wtorek, 19 lutego 2013

Bajka o Motylce, Panu Muszku i Chrabąszczu.



Miejsce akcji: Łąka
Osoby: Motylka, Pan Muszek, Chrabąszcz

Świeci piękne słońce, jest ciepło i przyjemnie. Motylka mocuje się z tobołami, z gałązkami i trzcinkami na opał.

Uuuuuufffff.... ciężkie to. Paskudztwo jedno. Wyglądam jak jakaś pokraka i jeszcze ta stara sukienka. Uuufff jak gorąco... Widzę w oddali liście łopianu. Schowam się pod nimi. Może w cieniu odsapnę? 

Motylka dzielnie daje sobie radę. Układa te słomki, gałązki i trzcinki, ścina kolejne. Trudzi się jak drwal jaki... A pod lasem spaceruje sobie pan Muszek. Przechadza się...

Ach jak miło i przyjemnie,
gdy słonko świeci tak pięknie.
Ach jak miło dla ciała i ducha,
gdy żar z nieba bucha.

Aaaauuuaaaaa! Uugghhh. Od tego upału dwoi mi się i troi w oczach. Moje skrzydełka przypiminają zwiędnięte płatki. Mogłoby tak porządnie chlusnąć z nieba. Burza! Oooo to właśnie. 
Co mi się tak przyglądasz?!- wykrzyczała Motylka do Chrabąszcza.

Ładna jesteś. Pójdziemy na kawę?- spytał Chrabąszcz. 

Nieeeee!

Dlaczego? 

Ślepy jesteś czy o drogę pytasz?

Jaaa?

Nie, ten obok. No jasne, że Ty! Zajęta jestem. Nie widzisz?

Widzę. Co z tego. Zrób sobie wolne. Trochę przyjemności nie zaszkodzi.

Iiiiiidź sobieeee! Zajęta jestem.

No to innym razem. A wieczorem, co? Może wieczorem? Kawa, wino?

Kawa? Wino? Oszalałeś. Zimno piwo. We własnym domu. Sama. Bez ciebie.

Piwo? Co z ciebie za motylka... Pszczoła robotnica ma więcej wdzięku! - rzucił urażony Chrabąszcz i poszedł sobie.

Baran jeden. Pasożyt. - mruknęła do siebie Motylka.

A któż to tak zgrabnie rusza się na łące?
Któż to nie zwraca uwagi na słońce gorące?
Ach jaka zgrabna, piękna, wspaniała!
Taka by mi się właśnie przydała!

Pan Muszek dojrzał harującą Motylkę. Postanowił podejść i się przedstawić. Tanecznym krokiem, niesiony jak na skrzydłach, ruszył na łąkę. Po drodze spotkał Chrabąszcza.

Witam szanownego pana!
Pan też spaceruje od rana?

Chciałem wyrwać se pannę na wieczór. O tamta tam. - machnął w stronę Motylki. Jędza wredna. Żadna z niej Motylka. Nawet nie babsztyl. Babochłop jakiś.

Pan Muszek spojrzał na Motylkę. Ruszył głową w jedną i w drugą stronę. 

Motylka pan mówi?

A co pan? Jaka Motylka? Jędza nie Motylka. Znaczy Motylka ona się nazywa. Ale brudne toto, spocone, kołtun na głowie. Szkarada. Panie, już te chrabąszczówny lepsze albo żuczki. Cokolwiek, byle nie motylki.
Pan Muszek machnął tylko ręką na Chrabąszcza. Wyprostował się, poprawił ubranie i ruszył, myśląc...

Może się ze mną umówi?

Pan Muszek podąża w stronę Motylki. Motylka zapracowana, nie widzi, że ktoś się zbliża. 

Jakaś pomoc by się przydała. Związać to trzeba i upakować, to koniki polne ciągnąć pomogą... Kogo by tu... Gdzie by tu...

Dzień dobry pięknej pani!
Widzę, że jesteśmy sami,
więc może pomogę, przytrzymam, podniosę,
i jeszcze tamte źdźbła pani przyniosę.

Motylka, trzymając na ramieniu długą i ciężką, choć cienką gałązkę, odwraca się, aby spojrzeć, kto też jej pomoc proponuje. Niezdecydowana probuje odwrócić się najpierw w jedną, później w drugą stronę... Decyduje się wreszcie odwrócić przez lewe ramię i... 

Oooo jasna cholera! - Motylka przeklęła półgłosem, widząc, że przydzwoniła gałązką Muszkowi. - Uuupsss. Przepraszam bardzo. Nie chciałam. 

Nic się nie stało, twarda ze mnie mucha,
niech się pani nie martwi, nie wyzionę ducha.

Oh przepraszam pana, ja bardzo nie chciałam. Oh jak ja wyglądam? Te moje skrzydełka. Wybaczy pan, że włosy mam w lekkim nieładzie, sukienka poszarzała i twarz zakurzona. Pracuję od świtu, kurzy się, gorąco...

Nie może być, że pani sama,
tak niestrudzenie pracuje od rana.
Może się przydam, choć trochę pomogę,
a razem będziemy stanowić zgraną załogę.

Motylka spojrzała na Muszka z uwagą, myśląc...

Chude to, wysokie, lecz może się nada. Każda pomoc lepsza niż żadna. Do trzymania sznurka w sam raz.

Motylka podniosła z ziemi wielki kłębek sznurka, wyciągnęła z buta scyzoryk, otworzyła, wzięła ostrze w zęby, mówiąc...

Motylka jestem. Potrzymaj ten koniec sznurka, a ja rozwinę, odetnę, to się tamto zwiąże.

Motylka? Ach jak pięknie się pani nazywa.
Muszek jestem. Będę ten sznurek dzielnie podtrzymywał.

Miło mi bardzo Muszku. Teraz te źdźbła obwiązać trzeba, żeby nie spadły. Jeśli możesz, to przyciągnij tamte gałązki, lecz raczej na ramię ich nie bierz... 

Motylka wiąże sznurek, źdźbła zabezpieczna. Pan Muszek natomiast napina muskuły, rękawy podwija i do pracy się bierze. 
Jedna gałązka
i druga,
i trzecia,
czwarta
i piąta,
jeszcze szóstą bierze, 
a siódmą pod pachę.
Do Motylki zmierza...
Motylka odwraca się i patrzy zdziwiona...

Jakże to? Skąd w tobie te siły mój panie?

Motylko ma droga, ja nie siedzę jak inni wieczorem na tapczanie.

Nie przypuszczałam zupełnie, że dasz sobie radę.

Kochana moja, niepozornie wyglądam, cóż na to poradzę? 
  
Silny jesteś... 

Maleńka moja, duża i silna ze mnie mucha,
ponieważ nie wychowano mnie na leniucha.
Widziałem, jak męczyłaś się sama,
nie mogąc się jeszcze pozbyć tego chama.

Muszek przenosi gałązki, jakby wiatr, a nie ciężary nosił. Chwyta Motylkę za rękę...
Ładna jesteś Motylko kochana,
obserwuję cię od samego rana.
Uczyń mi zaszczyt i wybierz się ze mną na spacer,
nawet jeśli wydaję ci się pajacem. 

Oh... Muszku z chęcią ogromną wybrałabym się, ale tu jeszcze praca nie skończona. Do domu zawieźć to trzeba. A moje włosy, ubranie, ten upał i kurz...

Zrobię co trzeba, pomogę z ochotą,
nie zostawię cię samej z tą całą robotą.

Dziękuję ci pięknie Muszku wspaniały. 
  

To dla ciebie moje mięśnie są jak skały.

Pan Muszek Motylkę obejmuje czule i całuje...
 
K.O.N.I.E.C. 

czwartek, 7 lutego 2013

Bajka o kluczach. - cz. 3



Dwa dni później...

"Będziemy musiały się z wami pożegnać" - powiedziały smutno klucze z drugiego pęczka. - "Jutro zostaniemy oddane nowym właścicielom."

"Jak to? Tak szybko?" - spytał pędzel.

"To już pewne. Widziałem ich na własne oczy" - powiedział długopis.

"Będziemy za wami tęsknić" - stwierdziły klucze z pierwszego pęczka.

"Wiecie. Trochę się boimy nowego mieszkania, nowego miejsca, ale ci nowi właściciele nie są tacy źli. Wydają się mili i mają takie ciepło w głosie. Byli schludni, porządni i młodzi" - powiedziały drugie klucze.

"A co z nią i z nim będzie?" - spytał kluczyk inwalida. - "Sądziłem, że ona jest z nim szczęśli..." - kluczyk nie skończył mówił, ponieważ zapatrzył się na nowych bardzo młodych lokatorów, którzy rozglądali się z zaciekawieniem po torebce.

"Dzień dobry" - powiedzieli nowi.

"Witajcie" - odpowiedzieli im mieszkańcy.

"One wyglądają jak tamte!" - wykrzyknął kluczyk inwalida.

"Kropka w kropkę, ząbek w ząbek!" - dołączyły się kolorowe klucze.

"Spokój" - zarządził najstarszy klucz. - "Bardzo nam miło, że tu zamieszkacie. Miejsca jest dość. Przepraszam za moich towarzyszy, ale jesteście bardzo podobne z wyglądu do poprzednich lokatorów, choć charakter macie zupełnie inne, z czego bardzo się cieszę" - wyjaśnił.

"Rozumiemy" - odpowiedział nowy okrągły klucz. 

Najstarszy klucz opowiedział nowym kluczom wszystko to, co się w ostatnich dniach działo w torebce.

"To już wiemy, że to o nich oni rozmawiali" - pomyślały głośno nowe klucze.

"Ona z nim?! Ona z nim?!" - dopytywały się kolorowe klucze.

"Dziewczyna i facet, który jej dał nas" - wyjaśniły klucze. - "My jesteśmy nowe. Zrobił nas pewien człowiek w swoim warsztacie i dał jemu. Tamte były jakieś dziwne, nic się nie odzywały, udawały, że nas nie słyszą. W domu położył nas na stole w kuchni, a tamte wrzucił do jakiejś szuflady z rupieciami. Potem przyszła ona i on nas jej dał" - kontynuowały nowe.

"Powiedział coś?" - spytał długopis.

"Tylko tyle, że my jesteśmy nowe i tylko dla niej, już na zawsze. Coś jej jeszcze dał, a potem się całowali" - odpowiedziały nowe klucze.

"On się z nią ożeni! On się z nią ożeni! On się z nią ożeni!" - wykrzykiwał kluczyk inwalida i klaskał z radości. - "A ja nie będę tego widział..." - po chwili dodał ze smutkiem.

"Przecież możemy do was kartkę wysłać albo list nawet i zdjęcia dołączyć. Długopis napisze" - stwierdził pędzel do pudru.

"A ja się zajmę dostarczeniem" - dodał kalendarz. - "Poza tym przyjaźnię się z jej komórką i często sobie rozmawiamy, gdy się nudzimy na tych wszystkich spotkaniach. Ona może do was zadzwonić, bo ci nowi właściciele to jacyś jej znajomi" - zaproponował kalendarz.

"Co się stało, że tak się martwicie?" - spytały nowe klucze.

"Wyprowadzamy się" - odpowiedziały te z drugiego pęczka.

"Cieszymy się, że poznałyśmy się z wami" - powiedziały nowe i uściskały serdecznie drugie klucze.

Wieczorem i nocą mieszkańcy tańczyli, skakali, śpiewali, aż torebka podskakiwała na krześle. Nazajutrz wszyscy wyściskali ostatni raz drugie klucze, pomachali im na pożegnanie, zapewniając, że będą się ze sobą kontaktować tak często, jak to tylko będzie możliwe i że czuwać nad tym będą oba kluczyki od skrzynek oraz kalendarz.

A co się stało z kluczami zarozumialcami? Zamieszkały w zagraconej, zakurzonej szufladzie, w której nie miały nawet własnej przegródki. Zaplątały się w stary brzydko pachnący kurzem sznurek i w kawałek folii. Powietrze było tam gęste, zatęchłe, bo nikt do tej szuflady nie zaglądał. A klucze tam leżą i leżą, pewnie do dziś. Bo kto by się przejmował kimś, kto wszystkich innych ma za nic?


KONIEC :)

środa, 6 lutego 2013

To skomplikowane. - cz. 19



- Jesteś moją dłużniczką – powiedziała szeptem Joanna.

- To się chyba rozumie samo przez się. Uratowałaś mój tyłek. Do śmierci ci się za te wszystkie razy nie wywdzięczę – odpowiedziałam. – Tam jest moje auto. Zmywajmy się stąd jak najprędzej – powiedziałam, przyspieszając krok.

- Uuuufff – odsapnęłam. – Ulżyło mi.

- Gdzie jedziemy? – zapytała Joanna.

- Do mnie nie, do ciebie tym bardziej nie, gdyby jednak ktoś za nami jechał. Centrum handlowe. Wiesz, to duże w połowie drogi do mojego domu. Tam się wtopimy w tłum.

- Tjaaa. Zwłaszcza ty w tym kombinezonie.

- Bardzo śmieszne. Oj no przecież zaraz się przebiorę, jak jeszcze kawałek odjedziemy. A w ogóle to skąd wiedziałaś, że Wiesiek bywał tu na Ogrodowej?

- Przecież ja tędy jeżdżę do pracy. Widziałam go tu kilka razy, to sobie skojarzyłam.

- Faktycznie, bo już się bałam, że też masz coś z nim wspólnego.

- Uchowaj mnie Panie od takiego nieszczęścia! Zwariowałaś?!

- No wiesz, jak się okazuje, Igor jednak ma...

- Igor? Z Wieśkiem? Przecież się nie znosili!

- Niby tak. Albo tak miało to wyglądać. Okazuje się, że siedzą w tym samym cyrku, w centrum afery i nie zdziwiłabym się, gdyby Igor chciał wykończyć Wieśka. Igor to niebezpieczny typ i myślę, że od samego początku chodziło mu o to, aby zbliżyć się do Wieśka. Musiał mnie oszukiwać. Nie kochał mnie.

- Przykro mi. Już jesteśmy. Najlepiej będzie się rozdzielić. Wrócę taksówką do domu, a Ty zrób jakieś duże zakupy i staraj się, żeby ludzie cię widzieli, zapamiętali, bo jeszcze ta świnia wpadnie na pomysł, że w coś spróbuje ciebie wrobić. Nie wierzę mu. Jeśli zwodził cię tyle czasu Madziu, to pewnie nie cofnie się przed niczym. Boję się o ciebie.

- Spokojnie. Nic mi nie będzie. Michał mnie pilnuje, pewnie wysłał za mną jakiś ogon, znając go. Ty też się pilnuj. Igor przecież cię zna. Jeszcze nie zaczął nikogo innego męczyć, ale jak zniknę, to może się odezwać.

- Co ty znowu wymyśliłaś? Jakie zniknąć? Gdzie? O mnie się nie martw. Niech tylko spróbuje, to się z bliska spotka z pięścią albo ze stopą Karola.

- Jakby co, oboje wiecie tylko tyle, że Wieśka szlag trafił, że ja zeznawałam. Powiedz mu to, co wszyscy wokół wiedzą i jakie plotki sobie przekazują. Od samego początku wiedziałam za dużo. Policja już sporo wie, ale jeszcze nie wszystko. Dopóki się nie dowiem, co Igor w tym wszystkim robi i czemu Wiesiek postanowił obarczyć mnie tajemnicami, licząc, że się domyślę, nie mogę im wszystkiego powiedzieć. Dopóki milczę o wielu sprawach, to jestem względnie bezpieczna i wszyscy inni też. Jak zacznę za dużo śpiewać, Igor naśle na mnie swoich bandziorów albo sam się pokusi o wysłanie mnie na tamten świat.

- Wiesiek od zawsze miał przecież do ciebie słabość. Myślę, że on wciąż cię kochał.

- No ale podobno miał romans z taką jedną Włoszką. Ona do niego płomienne listy pisała i to tradycyjną metodą. Wyobrażasz sobie?

- Do Wieśka?

- Właśnie. Wydaje mi się, że była w nim zakochana do granic. A on lubił  kobiety, był babiarzem... Romans mógł mieć, ale czy to była miłość z jego strony? Wątpię, aby ktokolwiek się tego dowiedział.

- Za to wszyscy wokół wiedzą, że miał do ciebie słabość i że każda jego kobieta, była o ciebie zazdrosna.

- Niestety. Tylko że mnie to jego uczucie uwierało, a jak widać, to zza grobu nawet mi spokoju nie daje.

- Może wiedział, że mu coś grozi? A komu miał zostawić jakiekolwiek informacje? Jeśli coś wiedział, to tylko tobie mógł to przekazać i każdy kto go trochę znał, wiedział o jego słabości do ciebie, z łatwością domyśliłby się, że jeżeli ktokolwiek coś wie, to jesteś to ty.

- Pięknie. To tylko ja na to nie wpadłam.

- Co ty się tym martwisz? Madziu, będę lecieć.

- Pozdrów Karola i dzieciaki. Jak będziesz w domu, napisz, że dotarłaś bez przeszkód, bo nie wierzę Igorowi i tym jego bandziorom. Dzięki Aśka.

- Czego ja bym dla ciebie nie zrobiła wariatko. Jesteś dla mnie jak siostra. Pilnuj się i melduj mi się codziennie, a najlepiej rano i wieczorem, że wszystko u ciebie w porządku. No i pozdrów Tomasza.

- Tomasza?!
- Jasne.

- Skąd ty...? Jak...?

wtorek, 5 lutego 2013

Bajka o kluczach. - cz. 2



Nowym kluczom wydawało się, że z luksusów trafiły do jakichś slumsów, do biedoty. I jeszcze ten kaleka. Choć w torebce było czysto, bo właścicielka często w niej sprzątała, choć torebka była prana przez dziewczynę, nowym kluczom wydawało się, że w torebce jest brudno, ciasno. Brzydziły się dotykać czegokolwiek i leżały bez ruchu, zniesmaczone zachowaniem pozostałych mieszkańców. Kojarzyło im się ono z bazarem, halą targową. Były bardzo zdziwione, jak dziewczyna może takich trzymać w ogóle w swojej torebce. Są bezczelni. 


Nowe klucze miały nadzieję, że szybko zmienią miejsce zamieszkania i że ich właściciel zażąda ich zwrotu. Jednak nawet same przed sobą nie chciały się przyznać, że to może nie nastąpić tak szybko, bo jednak on ją bardzo lubił. Za bardzo! Pozwalał jej spać w swoim łóżku! Chodzić w swoim szlafroku! A ostatnio, gdy leżały na stole w kuchni, zrobił jej herbatę w swoim ulubionym kubku! Klucze koniecznie musiały wymyślić coś, aby on się jej pozbył. Nie chciały mieszkać w tych slumsach, w tym więzieniu dla ubogich.

"Myślicie, że ona będzie ich używać?" - spytał towarzyszy drugi bardzo zmartwiony sytuacją pęk kluczy.

"Martwicie się o to?" - zapytał duży klucz.

"Jasne. Słyszałem, że ona będzie musiała sprzedać to mieszkanie, które otwieramy, więc pewnie nas odda... A może i was będzie musiała....? My nie chcemy nigdzie się przeprowadzać. Dobrze nam tu." - odpowiedziały klucze.


"Nic wam się nie pomyliło?" - spytał z zaciekawieniem pędzel do pudru.


"Nie. Słyszałem dokładnie. Otwierałem właśnie skrzynkę na listy, a ona rozmawiała przez telefon na ten temat" - powiedział kluczyk inwalida. - "Boję się, że trafimy do złych ludzi, a ona jest taka dobra, miła i ładna" - westchnął kluczyk.

"Nic się nie bój. Przecież ona nie odda cię byle komu. Mądra jest. Zobacz, jak ci pomogła. Poza tym, gdyby była głupia, to on by jej tak nie lubił. Wiem, co mówię. Mnóstwo słów mną napisała, dużo dokumentów podpisała. Ona byle komu was nie powierzy. Znam ją" - uspokoił towarzyszy niebieski długopis. 

"A dobrze im tak. Pozbędziemy się wreszcie kaleki. Jeszcze tylko te drugie. Trzeba wykopać będzie też kalendarz, kosmetyczkę i długopis. A ona mogłaby skórzaną torebkę nosić, a nie takie coś. Jeszcze się poobijamy" - myślały sobie nowe klucze.

Minęło kilka dni. Nowe klucze obmyślały plan pozbycia się innych mieszkańców, z którymi oczywiście w ogóle nie rozmawiały. Mieszkańcy torebki żyli sobie w spokoju, nie przejmując się nowymi. Nagle... torebką zatrzęsło i dziewczyna włożyła do niej rękę. Wyjęła pędzel do pudru oraz puder. Poprawiła makijaż. Schowała puder do torebki i odłożyła ją na bok. Wzięła pędzel i poszła go umyć, a gdy to zrobiła, odstawiła go na stół do wysuszenia. Zrobiła dwie kawy i wtedy do kuchni wszedł on. Pędzel uważnie wszystkiemu się przysłuchiwał i przyglądał się. Zobaczył, jak dziewczyna wyjmuje nowe klucze i daje je jemu. 

Nazajutrz pędzel wrócił do torebki...


"Widziałeś?! Widziałeś?! Zabrała je!" - przekrzykiwali się towarzysze pędzla.


"Tak. Wszystko widziałem i słyszałem. Zaraz wam opowiem. Tylko się uciszcie" - odpowiedział pędzel.

Najstarszy klucz zarządził ciszę, więc pędzel mógł zacząć opowiadać.


"Najpierw zostałem umyty w łazience, a później ona zaniosła mnie do kuchni i postawiła mnie w słoiku na stole, żeby dobrze mi wyschły włosy na głowie. Zrobiła dwie kawy i potem on przyszedł. Powiedziała mu, że nie może mieć tych kluczy, że ich nie chce..." - mówił pędzel.


"Jak to?! Ona ich nie chciała?!" - nie wytrzymał i zawołał z niedowierzaniem kluczyk inwalida.

"No tak to. Ona naprawdę ich nie chciała" - kontynuował pędzel. - "Powiedziała mu, że nie może ich używać, wiedząc, że wcześniej używały ich różne kobiety. Dodała, że czuje się, jakby była jedną z nich, jakby była tylko na chwilę. Była smutna. On nic nie powiedział. Wziął je od niej i schował do kieszeni. Potem wstał, podszedł do niej i pocałował ją w czoło, a ona złapała go za rękę i przytuliła głowę do jego ciała. Więcej nie widziałem, bo po chwili wyszli z kuchni" - zakończył swoją opowieść pędzel.


"Dlaczego ona ich nie chciała?" - zapytał małomówny kalendarz. Odzywał się bardzo rzadko, bo czasem nie wiedział, co powiedzieć, ponieważ tak wiele myśli przebiegało przez jego głowę. Wolał słuchać i umiał słuchać.


"Nie wiem" - powiedział pędzel. - "Myślałem, że może ty będziesz wiedział. Znasz się na datach, godzinach, pamiętasz te wszystkie spotkania, wszędzie z nią bywasz..." - kontynuował pędzel, po czym zamyślił się głęboko.


"Tego i ja nie wiem" - stwierdził kalendarz.

poniedziałek, 4 lutego 2013

To skomplikowane. - cz. 18

Na ulicę wyjść nie mogłam, więc pozostały mi tylko tylne drzwi, prowadzące na małe kwadratowe podwórko, które otaczał betonowy mur. Musiałam tylko wspiąć się na jakieś dwa metry z hakiem, przeleźć przez to betonowe gówno, przebiec przez trawnik sąsiadów i już byłabym w bocznej uliczce.

Musiałam tylko wdrapać się na ten mur. Niestety nie dysponuję wzrostem olbrzyma, ani nawet jakiegoś koszykarza czy innego siatkarza, więc musiałam poszukać czegoś, na co mogłabym się wdrapać. Rozejrzałam się wokoło w poszukiwaniu jakichkolwiek skrzynek, kamieni, śmietników. Jak na złość od strony podwórka nie było nic. Czysto i pusto.

„Może z boku są kontenery na śmieci?” – myślałam. Jednak w zasięgu wzroku nie było nic. Musiałam się stamtąd jak najszybciej ewakuować, bo gdyby któryś z tych facetów wrócił do budynku, byłoby po mnie. Nie mogłam nic wymyślić. Na własne życzenie uwięziłam się w kamienicy. Nawet gdybym wspięła sie na palce i wyciągnęła ręce w górę na maksymalną wysokość, to i tak jeszcze trochę centymetrów mi brakowało.

Uhhh! Co za kretynka skończona ze mnie! Że też ja muszę zawsze się wpakować w jakąś trudną sytuację. Może na wszelki wypadek trzeba nosić przy sobie z dziesięć metrów liny, jakieś haki, szekle i inne takie? No może w torebce by mi się to nie zmieściło, ale w aucie powinnam wozić sprzęt do wspinaczki i skrzynkę z narzędziami. Jakaś siekiera też by nie zaszkodziła.

Co by tu zrobić? No przecież nie wyjdę na ulicę od tak, bo mnie facet rozpozna, ale... Czemu nie pomyślałam o tym od razu?!

- Aśka?! Dzięki Bogu! Jesteś w domu?

- No jestem. A co?

- Możesz przyjechać zaraz na Ogrodową? Masz blisko. Błagam!

- Co Ty znowu wykombinowałaś?

- Nic. Tylko musisz mi pomóc. Zabierz ze sobą kombinezon i buty swojego męża, ok? I może jakąś chustkę, czapkę czy inne badziewie, żeby na robocze wyglądało, dobra?

- Że co? Po co ci to? W robotnika się chcesz bawić?

- Nie. Tylko nie mogę stąd wyjść ja jako ja, a przez mur nie przelezę za nic. Jesteś moją ostatnią deską ratunku. Błagam pospiesz się.

- Ogrodowa? Nie mów mi tylko, że jesteś tam gdzie ten cały Wiesiek bywał!
- No właśnie tam.

- Czyś ty już zupełnie rozum straciła. Michał mówił, że bawisz się w detektywa, ale tobie całkiem odbiło. Wiesz co ci grozi?

- Później mi palniesz kazanie, a teraz błagam cię przyjedź. Przed bramą jeden facet udaje, że naprawia auto, grzebie pod maską i jak wyjdę tak normalnie stamtąd i on mnie zobaczy, to koniec. Marne szanse, że wyjdę żywa z tego interesu.

- Nie ruszaj się, schowaj czy coś. Już lecę.

Na Joannę zawsze można liczyć. Jest dla mnie jak rodzona siostra. Znamy jak te łyse konie. Nie wiem, ile razy wyciągała mnie z kłopotów. Igora nie znosiła od samego początku. Miała na niego wręcz uczulenie i wciąż mi powtarzała, że z nim jest coś nie tak. A ja głupia byłam zaślepiona.

Minuty wlekły się jak ślimaki. Byłam zdenerwowana. Wystukałam szybko smsa Aśce, że jestem na tyłach domu. Czułam jak papiery Wieśka palą mnie przez torebkę. Byłam niezmiernie ciekawa, co też te teczki zawierają. Dziwne, że nikt ich nie znalazł. Pewnie też bym nie zwróciła uwagi na to, że cokolwiek może być pod podłogą, gdyby nie ów odgłos. Zawsze byłam wrażliwa na dźwięki i potrafiłam je zapamiętać.

- Wreszcie! – krzyknęłam zduszonym szeptem, widząc Aśkę wychodzącą z bramy.

- Jesteś. Już się bałam, że przyjadę, a ciebie tu nie będzie – powiedziała.

- Masz kombinezon i buty? – spytałam.

- Oczywiście – odpowiedziała Joanna, wyciągając rzeczy z torby.

- Dawaj. Nie traćmy czasu. Jesteś autem czy taksówką? – pytałam, jednocześnie się przebierając.

- Człowiekiem.

- Weź mnie nie denerwuj. Już i tak kota dostaję od tego wszystkiego. Za dużo wiem. Niedługo pewnie zwariuję do reszty.

- Masz paranoję. Taksówką przyjechałam. Specjalnie kazałam zatrzymać mu się dalej, żeby nie podpadło.

- I jak wyglądam?

- Jak pijany robotnik.

- No dzięki. Myślisz, że nikt mnie nie pozna?

- Jasne. Masz jeszcze to. Wkładaj – powiedziała Aśka i rzuciła we mnie czapką.

- Weź tylko moją torebkę, bo dziwnie będę wyglądać w tym stroju z damską torebką na ramieniu.

- Idziemy?

- No. Tylko trzeba sprawdzić czy ten facet tam wciąż jest.

- Jak wchodziłam to jakiś taki typek grzebał pod maską. W sumie bardziej udawał niż grzebał.

- No jasne. Pewnie się spodziewają, że muszę się tu pojawić. Słuchaj, gdyby ktoś cię zauważył, Igor zaczął cię wypytywać, to udawaj ślepą, głuchą i głupią. Najlepiej okaż wielkie zdziwienie, że w ogóle nie wiedziałaś, że ukatrupili Wieśka i że zdziwiły cię te taśmy policyjne i tak dalej... – przerwałam, wychylając się z bramy. – On tam jeszcze jest. Masz. Bierz moje kluczyki. Będziesz prowadzić.

- Oszalałaś? Mam jechać tą twoją krową?

- No przecież nie ja. Będzie to wyglądać dziwnie. Poza tym muszę się w aucie przebrać i z powrotem przerobić się na siebie.

- Niech ci będzie.

- To teraz się nie odzywamy i idziemy do auta. Zaparkowałam w tej bocznej uliczce, na takim podjeździe.

Kiedy tylko wyszłyśmy z bramy, facet przy aucie przestał udawać, że cokolwiek robi i zaczął nam się uważnie przyglądać. Miał taki jakiś dziwny wzrok, jakby mu coś nie pasowało. Starałam się nie patrzeć w jego stronę, żeby przypadkiem mnie nie poznał. Kątem oka zobaczyłam, że zrobił taki gest, jakby chciał podejść do nas.

- Cholera! Idzie tu – wycedziłam przez zęby.- Wybacz Aśka, ale nie mam wyjścia – powiedziałam i objęłam przyjaciółkę tak, jak facet zwykł obejmować kobietę, gdy kładzie jej rękę na tyłku w czasie spaceru.



niedziela, 3 lutego 2013

Bajka o kluczach. - cz. 1

W czarnej dużej bawełnianej torebce mieszkał sobie w jednej z przegródek pęk kluczy. Każdy klucz był inny. Jeden był duży, od największej dziurki w drzwiach wejściowych do domu. Pozostałe były od niego znacznie mniejsze, ale wcale nie miały z tego powodu kompleksów, ponieważ każdy z nich był wyjątkowy i równie ważny jak duży klucz. Każdy był potrzebny. Do otworzenia drzwi służyły wytrwale jeszcze trzy klucze - dwa były oznaczone kolorami - jeden różowym, a drugi zielonym. Natomiast trzeci klucz wyróżniał się kształtem. Był płaski, ale miał ząbki po obu stronach. Lubił mówić, że jest podobny do miecza... właśnie przez te ząbki po obu stronach. Czuł się z ich powodu dumny. Zresztą spośród wszystkich  ten klucz był najstarszy. Kolorem wyróżniony został także najmłodszy klucz, który otwierał główne drzwi wejściowe. Klucz ten ubrano w ciemną zieleń. Najmniejszy klucz wiedział, w jakim sklepie są promocje, był zawsze zorientowany, czy ceny idą w górę, czy w dół, przynosił dobre i złe wiadomości. Ów kluczyk był kluczem od skrzynki. 
Kluczom bardzo dobrze się mieszkało w czarnej torebce. Czuły się tam wygodnie, bezpiecznie. Jednak pewnego dnia do torebki wprowadziły się kolejne klucze. Nie były jednak tak kolorowe, stare i właściwie się nie wyróżniały. Były jednak podobne do tych z pierwszego pęku, bo były także kluczami od mieszkania i od skrzynki na listy. Klucze z pierwszego pęku szybko się przyzwyczaiły do nowych lokatorów i nie czuły się wcale zagrożone. Szybko zaprzyjaźniły się jedne z drugimi. Wiedziały, że są ważne, potrzebne i że nie stanowią dla siebie wzajemnie żadnego zagrożenia. 
I jedne i drugie klucze bardzo lubiły swoją właścicielkę, choć najczęściej oglądały tylko jej dłonie, ale te dłonie im się podobały. Lubiły słuchać także głosu dziewczyny, która nosiła je w swojej torebce. 
Pewnego mroźnego dnia, drugi pęk kluczy bardzo się namęczył przy otwieraniu drzwi. Kluczom było zimno, dziwnie... Gdy najmniejszy z kluczy usiłował dostać się do skrzynki, wypadł właścicielce z ręki. Upadł na podłogę, głośno piszcząc i płacząc. Stracił część swojego plastikowego uszka i musiał opuścić swoich towarzyszy. Dziewczyna, do której należał, podniosła go troskliwie z posadzki, obejrzała dokładnie, tak że przy okazji kluczyk mógł się jej przyjrzeć. Pomyślał, że musi koniecznie opowiedzieć swoim towarzyszom o tym, co mu się przytrafiło. Nie wiedział jednak, kiedy do nich wróci. Dziewczyna schowała go do kieszeni. 
Kluczyk przez kilka dni musiał mieszkać w lewej kieszeni kurtki wraz z paczką chusteczek i pomadką ochronną. Nie podobało mu się to nowe mieszkanie. Nie było tam tak wesoło, radośnie jak w torebce. Miewał zawroty głowy i czuł się jeszcze gorzej. Było mu smutno. Czuł się odsunięty. Został inwalidą. Nie mógł być przyczepiony tak, jak inne klucze, do metalowego kółka. Czuł się niepotrzebny, choć przecież nadal dzielnie pełnił swoją zaszczytną funkcję i każdego dnia otwierał skrzynkę na listy. 
Jednego dnia było mu wyjątkowo źle. Wytrzęsło go mocno w kieszeni, tak bardzo, jakby pływał po morzu statkiem podczas sztormu. Myślał, że nabawi się zaraz choroby morskiej. Tego dnia dziewczyna wyjęła kluczyk z kieszeni i przywiązała do niego kawałek mocnego sznurka, a sznurek przyczepiła do kółka. Kluczyk wrócił do towarzyszy. Opowiedział im ze szczegółami wszystko, co go spotkało.

"Widziałem ją. Widziałem jej twarz." - mówił zachwycony. "Ona jest taka ładna!" - wykrzykiwał, mówiąc o dziewczynie.

"To pewnie dlatego wprowadziły się tu one." - powiedział ze smutkiem najstarszy klucz, ten z pierwszego pęczka i wskazał na trzy klucze w kolorze srebra. 
"On może mieć rację." - odezwał się pędzel do pudru, który wystawił głowę z kosmetyczki. - "Widziałem je jak leżały na stole w pewnym domu, a później on je jej dał."
"Jaki on? Jaki on?" - chciały wiedzieć ciekawskie kolorowe klucze. 
"Mężczyzna. Był wysoki. Wyższy niż ona, więc nie mogłem dojrzeć, jak wygląda." - powiedział niebieski długopis. - "Napisał mną kartkę do niej, że zostawia jej te klucze, bo on musi wyjść wcześniej do pracy, a nie chciał jej budzić. Powiedział jej też, że te klucze są dla niej i że ma nadzieję, iż częściej będzie ich używała."
"Jesteś pewny?" - spytał duży klucz.
"Tak. Przecież sam napisałem tę wiadomość." - odrzekł długopis.
"Ona często z nim rozmawia. Piją razem kawę, śmieją się. Ona chyba go bardzo lubi." - powiedział pędzel do pudru. 
Klucze bardzo się zmartwiły. Zrobiło im się przykro. Do tej pory zawsze były potrzebne, a teraz... Dziewczyna starała się je dobrze traktować, dbała o nie, nie rzucała ich byle gdzie. 
"A jeśli nas komuś odda?" - wyraziły niepokój klucze z drugiego pęczka. - "Przecież tamte nie są kluczami od auta, od biura, ani od piwnicy. One w ogóle nie są jej."
Nowe klucze przysłuchiwały się rozmowom mieszkańców torebki i czuły się dumne, wyróżnione, wspaniałe. Uważały, że są najlepsze i najważniejsze. Były pewne, że dziewczyna pozbędzie się wszystkich mieszkańców torebki i one będą jedyne. Przecież zawsze były najważniejsze. Bywały w różnych miejscach, mieszkały w różnych torebkach i zawsze, ale to zawsze ich właściciel się o nie upominał i z tego powodu czuły się jeszcze ważniejsze, a poza tym zrobiły się zarozumiałe. Nie chciały rozmawiać z innymi mieszkańcami. Wyniośle milczały, udając, że nie rozumieją, co się do nich mówi.


"Dlaczego z nami nie rozmawiacie?" - zwrócił się do nowych lokatorów kluczyk-inwalida.

W odpowiedzi usłyszał... ciszę.
"Wiecie, że to tak niegrzecznie nie odzywać się, udawać, że nie słyszycie, co do was mówimy?" - nie rezygnował kluczyk.

"A po cóż my mamy z wami rozmawiać?" - odezwał się łaskawie największy z nowych kluczy - klucz okrągły. - "Przecież wy jesteście tacy zwyczajni. Nigdzie nie byliście, nic o świecie nie wiecie. A może jeszcze mamy się z wami zaprzyjaźnić? I z tym kaleką też?" - spytały z pogardą nowe klucze. - "My jesteśmy wytworne, wspaniałe, najlepsze." - powiedziały wyniośle.

"Woda sodowa uderzyła im do głowy" - stwierdził najstarszy klucz, ten który uważał, że jest podobny do miecza. - "Pomieszało im się od tych wszystkich torebek, miejsc" - powiedział. 

"Ignorujmy je. Nie warto się przejmować nimi, które się nikim, oprócz nich samych, nie przejmują" - powiedział niebieski długopis.

sobota, 2 lutego 2013

To skomplikowane. - cz. 17



Odczekałam jeszcze dłuższą chwilę, zanim ten głupek sobie poszedł. Jeśli myślą, że czegoś się dowiedzą ode mnie albo że mi coś zrobią, to już naprawdę skretynieli do reszty. Nie mam zamiaru występować w roli bezwolnej owcy prowadzonej na rzeź.

Rozejrzałam się, aby sprawdzić, czy nikt mnie nie zauważy i poszłam na górę do mieszkania Wieśka. Oczywiście było zaplombowane i zamknięte. Pamiętałam, że w którymś stopniu muszą być schowane klucze. Wiesiek kiedyś wspominał, że zrobił sobie taki schowek, bo czasem zapominał kluczy. Zresztą od dłuższego czasu sprawiał wrażenie, jakby się czegoś obawiał, nie nosił przy sobie kluczy, żadnych ważnych papierów.

Zaczęłam oglądać od góry kolejne stopnie. Pierwszy i drugi wyglądały zupełnie normalnie, ale w trzecim była ledwie widoczna szpara. Przypomniałam sobie, że w torebce mam przecież metalowy pilnik do paznokci. Pogrzebałam trochę w tej swojej wielkiej torbie, aby odnaleźć kosmetyczkę i wydobyć stosowne narzędzie. Jest! Wcisnęłam go w szparę, aby podważyć deskę. Nie było to łatwe, zwłaszcza że trochę trzęsły mi się ręce. Gdyby któryś z tych kretynów postanowił nagle tu wrócić, to byłabym ugotowana. Już tak łatwo bym się nie wyłgała. Igor by mi nie popuścił. Wolałam jednak nie sprawdzać na własnej skórze do czego on mógłby być zdolny, aby wydobyć ze mnie potrzebne informacje. W końcu oporna decha dała się ruszyć. Wyjęłam klucze i weszłam do mieszkania niezauważona. Musiałam później zadzwonić do Michała, żeby przyznać się do szperania w kamienicy i zerwania plomb.

W pierwszej chwili nie wiedziałam czego szukać. Nie mogłam zebrać myśli. W głowie tkwiło mi tylko to, aby nie dotykać niczego gołymi dłońmi, bo zostawię pełno odcisków palców. Wygrzebałam z kosmetyczki rękawiczki diagnostyczne i zaczęłam się rozglądać po domu. Tu musiały być gdzieś jakieś papiery. Policja wszystko przejrzała dokładnie. Michał nie mówił mi, że znaleźli coś ważnego, bo gdyby tak było, z pewnością Igor i reszta bandy byliby już za kratkami.

Chodziłam po mieszkaniu najciszej jak mogłam, ale podłoga i tak skrzypiała. Nigdzie nic nie wpadło mi w oczy. No przecież nie mógł tego schować w łazience, zwłaszcza jeśli były to papiery. Obudowy grzejników też odpadały. Sejfu nie było. Dostępu do strychu nie miał. Zresztą tam była tylko suszarnia, a Wiesiek z zasady sam nie prał ubrań. Robiły to za niego jego panienki, bo on przecież czymś takim kalać się nie mógł.

Weszłam do sypialni, ale tu też nic nie wyglądało podejrzanie. Gdzie on to mógł schować do cholery?! No pięknie. Podeszłam do okna, wyjrzałam i aż mnie cofnęło. Jeden z tych kretynów stał na dole i udawał, że grzebie pod maską auta. Jeszcze tego brakowało. Nie dość, że nic nie znalazłam, to jeszcze będę miała kłopot z wyjściem z kamienicy. Zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju. Było mi już naprawdę wszystko jedno czy ktoś mnie usłyszy. Nagle mnie zastopowało... jakiś taki głuchy dźwięk. Przypadłam do podłogi i na kolanach opukiwałam drewniane deski. Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam! Podłoga! Czemu nikt na to nie wpadł?! Czy ja wzięłam scyzoryk? Powinien być w przegródce na zamek. Ufff. Jest. Wyciągnęłam dwie deski. Pod nimi znajdowała się dość płytka dziura, a w niej leżało kilka teczek. Nie namyślając się długo, wzięłam je wszystkie i schowałam do torebki. Przeglądanie ich na miejscu byłoby oznaką skrajnej głupoty.

Najciszej jak się dało, wyszłam z mieszkania, zamykając drzwi na klucz. Wcześniej wytarłam obie klamki w drzwiach wejściowych, aby nie zostawiać śladów. Klucze wrzuciłam do torebki, bo mogłyby mi się jeszcze przydać, a na kolejną operację ze schowkiem w schodach nie miałam ochoty.

Tylko jak u licha mam dostać się do auta? – myślałam. Przecież ten pozer wciąż tam jest, a nie mam ochoty, aby mnie zauważył i zaalarmował Igora.