Miejsce
akcji: Łąka
Osoby:
Motylka, Pan Muszek, Chrabąszcz
Świeci
piękne słońce, jest ciepło i przyjemnie. Motylka mocuje się z tobołami, z
gałązkami i trzcinkami na opał.
Uuuuuufffff.... ciężkie to.
Paskudztwo jedno. Wyglądam jak jakaś pokraka i jeszcze ta stara sukienka.
Uuufff jak gorąco... Widzę w oddali liście łopianu. Schowam się pod nimi. Może
w cieniu odsapnę?
Motylka dzielnie daje sobie radę. Układa te słomki, gałązki i
trzcinki, ścina kolejne. Trudzi się jak drwal jaki... A pod lasem spaceruje
sobie pan Muszek. Przechadza się...
Ach jak miło i przyjemnie,
gdy słonko świeci tak pięknie.
Ach jak miło dla ciała i ducha,
gdy żar z nieba bucha.
Aaaauuuaaaaa! Uugghhh. Od tego upału
dwoi mi się i troi w oczach. Moje skrzydełka przypiminają zwiędnięte płatki.
Mogłoby tak porządnie chlusnąć z nieba. Burza! Oooo to właśnie.
Co mi się tak przyglądasz?!- wykrzyczała Motylka do Chrabąszcza.
Ładna
jesteś. Pójdziemy na kawę?-
spytał Chrabąszcz.
Nieeeee!
Dlaczego?
Ślepy jesteś czy o drogę pytasz?
Jaaa?
Nie, ten obok. No jasne, że Ty!
Zajęta jestem. Nie widzisz?
Widzę. Co z
tego. Zrób sobie wolne. Trochę przyjemności nie zaszkodzi.
Iiiiiidź sobieeee! Zajęta jestem.
No to innym
razem. A wieczorem, co? Może wieczorem? Kawa, wino?
Kawa? Wino? Oszalałeś. Zimno piwo. We
własnym domu. Sama. Bez ciebie.
Piwo? Co z
ciebie za motylka... Pszczoła robotnica ma więcej wdzięku! - rzucił urażony Chrabąszcz i poszedł sobie.
Baran jeden. Pasożyt. - mruknęła do siebie Motylka.
A któż to tak zgrabnie rusza się na łące?
Któż to nie zwraca uwagi na słońce gorące?
Ach jaka zgrabna, piękna, wspaniała!
Taka by mi się właśnie przydała!
Pan Muszek dojrzał harującą Motylkę. Postanowił podejść i się
przedstawić. Tanecznym krokiem, niesiony jak na skrzydłach, ruszył na łąkę. Po
drodze spotkał Chrabąszcza.
Witam szanownego pana!
Pan też spaceruje od rana?
Chciałem
wyrwać se pannę na wieczór. O tamta tam. - machnął w
stronę Motylki. Jędza
wredna. Żadna z niej Motylka. Nawet nie babsztyl. Babochłop jakiś.
Pan Muszek spojrzał na Motylkę. Ruszył głową w jedną i w drugą
stronę.
Motylka pan mówi?
A co pan? Jaka Motylka? Jędza nie Motylka. Znaczy Motylka ona się nazywa. Ale brudne toto, spocone, kołtun na głowie. Szkarada. Panie, już te chrabąszczówny lepsze albo żuczki. Cokolwiek, byle nie motylki.
Pan Muszek machnął tylko ręką na Chrabąszcza. Wyprostował się,
poprawił ubranie i ruszył, myśląc...
Może się ze mną umówi?
Pan Muszek podąża w stronę Motylki. Motylka zapracowana, nie
widzi, że ktoś się zbliża.
Jakaś pomoc by się przydała. Związać
to trzeba i upakować, to koniki polne ciągnąć pomogą... Kogo by tu... Gdzie by
tu...
Dzień dobry pięknej pani!
Widzę, że jesteśmy sami,
więc może pomogę, przytrzymam, podniosę,
i jeszcze tamte źdźbła pani przyniosę.
Motylka, trzymając na ramieniu długą i ciężką, choć cienką
gałązkę, odwraca się, aby spojrzeć, kto też jej pomoc proponuje. Niezdecydowana
probuje odwrócić się najpierw w jedną, później w drugą stronę... Decyduje się
wreszcie odwrócić przez lewe ramię i...
Oooo jasna cholera! - Motylka przeklęła półgłosem, widząc,
że przydzwoniła gałązką Muszkowi. - Uuupsss. Przepraszam bardzo. Nie chciałam.
Nic się nie stało, twarda ze mnie mucha,
niech się pani nie martwi, nie wyzionę ducha.
Oh przepraszam pana, ja bardzo nie
chciałam. Oh jak ja wyglądam? Te moje skrzydełka. Wybaczy pan, że włosy mam w
lekkim nieładzie, sukienka poszarzała i twarz zakurzona. Pracuję od świtu,
kurzy się, gorąco...
Nie może być, że pani sama,
tak niestrudzenie pracuje od rana.
Może się przydam, choć trochę pomogę,
a razem będziemy stanowić zgraną załogę.
Motylka spojrzała na Muszka z uwagą, myśląc...
Chude to, wysokie, lecz może się
nada. Każda pomoc lepsza niż żadna. Do trzymania sznurka w sam raz.
Motylka podniosła z ziemi wielki kłębek sznurka, wyciągnęła z buta
scyzoryk, otworzyła, wzięła ostrze w zęby, mówiąc...
Motylka jestem. Potrzymaj ten koniec
sznurka, a ja rozwinę, odetnę, to się tamto zwiąże.
Motylka? Ach jak pięknie się pani nazywa.
Muszek jestem. Będę ten sznurek dzielnie podtrzymywał.
Miło mi bardzo Muszku. Teraz te
źdźbła obwiązać trzeba, żeby nie spadły. Jeśli możesz, to przyciągnij tamte
gałązki, lecz raczej na ramię ich nie bierz...
Motylka wiąże sznurek, źdźbła zabezpieczna. Pan Muszek natomiast
napina muskuły, rękawy podwija i do pracy się bierze.
Jedna gałązka
i druga,
i trzecia,
czwarta
i piąta,
jeszcze szóstą bierze,
a siódmą pod pachę.
Do Motylki zmierza...
Motylka odwraca się i patrzy zdziwiona...
Jakże to? Skąd w tobie te siły mój
panie?
Motylko ma droga, ja nie siedzę jak inni wieczorem na
tapczanie.
Nie przypuszczałam zupełnie, że dasz
sobie radę.
Kochana moja, niepozornie wyglądam, cóż na to poradzę?
Silny jesteś...
Maleńka moja, duża i silna ze mnie mucha,
ponieważ nie wychowano mnie na leniucha.
Widziałem, jak męczyłaś się sama,
nie mogąc się jeszcze pozbyć tego chama.
Muszek przenosi gałązki, jakby wiatr, a nie ciężary nosił. Chwyta
Motylkę za rękę...
Ładna jesteś Motylko kochana,
obserwuję cię od samego rana.
Uczyń mi zaszczyt i wybierz się ze mną na spacer,
nawet jeśli wydaję ci się pajacem.
Oh... Muszku z chęcią ogromną
wybrałabym się, ale tu jeszcze praca nie skończona. Do domu zawieźć to trzeba.
A moje włosy, ubranie, ten upał i kurz...
Zrobię co trzeba, pomogę z ochotą,
nie zostawię cię samej z tą całą robotą.
Dziękuję ci pięknie Muszku
wspaniały.
To dla ciebie moje mięśnie są jak skały.
Pan Muszek Motylkę obejmuje czule i całuje...
K.O.N.I.E.C.