wtorek, 31 lipca 2012

To skomplikowane. cz. 6

- Michał, jak on mógł mieć na myśli Wieśka, skoro przecież powszechnie wiadomo było, że Wiesiek to babiarz i z żadną kobietą się na stałe nie zwiąże, a co tu dopiero mówić o ożenku. Zresztą nie powinieneś mi się dziwić, że w ogóle z tym facetem nie chciałam gadać, jak on mi na siłę wciskał coś o mężu - gadałam jak katarynka. - Sam dobrze wiesz, że ja mam wręcz alergię na instytucję małżeństwa. Poza tym przeszkadzał mi w zapoznaniu się z jednym świstkiem, więc tym bardziej mało mnie obchodziły głupoty, które wygadywał mi do słuchawki. No skąd ja miałam wiedzieć, że to jest ważne? - wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu.

- Lena, proszę Cię, następnym razem wysłuchaj do końca tego, co osoba po drugiej stronie ma Ci do powiedzenia - powiedział Michał.

- Oj dobrze, już dobrze. Twoja kawa - podałam Michałowi filiżankę i usiadłam obok niego.
 
- Wiesiek nie żyje, ale to już wiesz. Znaleźliśmy u niego mail, adresowany do Ciebie, a to także wiesz, bo przecież czytałaś. Zła wiadomość jest taka, że nie tylko my wiemy, że jesteś jakoś w to zamieszana, ale ci, którzy wykończyli Wieśka, wiedzą to również. Wiesiek został otruty, a później ktoś skręcił mu kark. Znaleźliśmy go u niego w domu przy biurku. 
 
- Nie kark tylko Wieśka tak?
 
- A jak myślisz? Ten, kto go wykończył, bardzo się starał, aby Wiesiek na pewno nie wrócił do żywych. Nie wiem, ile oni o Tobie wiedzą i co wiedzą, więc powinnaś uważać na siebie. Nie wiem, czy oni uważają, że Wiesiek cię wtajemniczył, czy może raczej przeciwnie - wyjaśnił mi Michał.

- Cholera! Że też nie mieli kogo sobie znaleźć. A ten Wiesiek, to nawet zza grobu nie daje mi spokoju! A co z tą suszarnią? - spytałam.

- Suszarnia to przykrywka dla ich biznesu. Narkotyki. Handel ludźmi, kobietami. Nie wiemy jeszcze, co w tym całym interesie robił Wiesiek. 

- Nie możecie ich zamknąć? Ukrócić tego?! - zapytałam z wściekłością.

- Wiem, jak reagujesz na handel ludźmi i wiesz dobrze, że zrobiłbym wszystko, aby temu zapobiec, ale mamy tylko jakieś marne poszlaki, żadnych dowodów. Oni w tych swoich suszarniach zajmują się przetwórstwem grzybów i ziół. Kontrole nic nie dają. Miejscowi nawet jeśli coś wiedzą, nie chcą zeznawać. Boją się. Boją się o siebie i swoje rodziny. Nie możemy nic zrobić. Wiesiek podobno miał jakieś dowody, ale nie znaleźliśmy ich i nie wiemy, czy czasem tamci ich nie mają, bo mieszkanie Wieśka zostało przeszukane, nie tylko przez nas. Możliwe, że oni też nic nie mają, ale szukać będą. Po tym mailu do ciebie widać, że on dużo wiedział, chyba nikomu nic nie mówił...

- Tjaaaa. A w przypływie kolejnego wybuchu uczuć postanowił mnie tym obarczyć. Oszalał. On po prostu oszalał!  Ja wiedziałam, że on nigdy nie był normalny! - wykrzyknęłam. - Michał...?

- Co?

- Boję się, cholernie się boję. Wiesz, jak dzwonił ten gość od suszarni... - ściszyłam głos i przerwałam.

- Nnnooo?

- Mówiłam ci, że znalazłam kopertę, która spadła z półki. I potem, po tym twoim telefonie chciałam ją otworzyć, przeczytać i w ogóle, ale przerwał mi ten facet od suszarni. A co ja ci będę opowiadać. Najlepiej ci dam. To po niemiecku - powiedziałam i podeszłam do stołu. Wręczyłam list Michałowi. - Przeczytaj sobie może na spokojnie w domu czy coś, weź to w ogóle, bo ja i tak niemieckiego nie znam.

Michał przejrzał szybko treść listu. Spojrzał na mnie, mówiąc:
- Muszę iść. To bardzo ważne, nie może czekać. Nie wiem, jak ta koperta znalazła się u ciebie, ale może naprowadzi mnie na nowy trop. Ktoś jeszcze o tym wie? - spytał.

- Nie. 

- Igor niczego nie podejrzewa? - zaniepokoił się Michał.

- Wiesz... Nam już nie bardzo po drodze. On chyba jakieś szemrane interesy prowadzi. Zrobił się jakiś dziwny. Kazałam mu zabrać wszystkie rzeczy, jakie trzymał tutaj. Zabrałam mu klucze, ale po tym, co się tu dzisiaj działo, to cieszę się, że zmieniłam zamki. Do tego "antywłamaniowego" nie miał klucza, bo jeden mam ja, drugi ma mój ojciec, trzeci jest ze wszystkimi innymi kluczami w skrytce. Ojciec ma cały komplet kluczy do tego domu, ale on nikomu nie da. O trzecim komplecie wiesz tylko ty i mój ojciec. Nie wiem, ale wydaje mi się, że ten list, który ci dałam ma coś wspólnego z Igorem. Inaczej nie mógłby się tu znaleźć. 

- Lena, uważaj na siebie. Wiem, że jesteś zdolna do głupot. Dobrze, że bywasz czasem przesadnie ostrożna, bo nie chciałbym, aby się tobie coś stało. Jesteś dla mnie jak siostra. 

- Michał, zapomniałabym. Tu jest jeszcze koperta. Napisano na niej jakieś adresy. Valtice, Latisana, Dublin... - powiedziałam, podając Michałowi kopertę.

- Cholera! - zaklął Michał, kiedy spojrzał na adresy. - Sprawdzenie pewnie niewiele pomoże, ale musimy je sprawdzić. Znasz te miejsca? - spytał z nadzieją Michał.

- Obejrzałam sobie te trzy adresy na planach miast i wiem, co się tam mieści. Mogę ci napisać zaraz, jak tam trafić, bo w Valtice i Dublinie z ulicy nie zauważysz nic. A w Latisanie uliczka jest mała, wąska i w ogóle nie przypomina ulicy. Wiesz, to taka miejscowość bardziej wypoczynkowa, dużo turystów, zwłaszcza Rosjan, Austriaków, Niemców - mówiłam, szybko rysując Michałowi dokładne mapki z odpowiednimi oznaczeniami. - Jeśli tam się coś dzieje, to znaleźli doskonałe miejsce na przykrywkę.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Księżniczka i Mag. cz. 6 - rozstanie z Magiem

Dookoła było ciemno. Noc spowiła wszystko wokół. Mag otworzył oczy, rozejrzał się. "Ten krzyk, to mnie obudziło." - pomyślał. Po chwili usłyszał, że Księżniczka woła go po imieniu. Wstał szybko i pobiegł do namiotu. "Co tam się dzieje?" - myślał.

Mag: Co się stało? Wszystko w porządku? Czego się boisz?

Księżniczka: Obudził mnie mój własny krzyk. Miałam zły sen. Przestraszyłam się i jeszcze te odgłosy lasu. W pierwszej chwili nie mogłam się zorientować, gdzie jestem. Przepraszam, że wyrwałam cię ze snu.

Mag: Nic się nie stało. Może opowiesz mi swój sen?

I Księżniczka opowiedziała. Kiedy skończyła mówić, Mag objął ją ramieniem. Był to zupełnie niezrozumiały dla niego gest, ale w jednej chwili zapragnął schować Księżniczkę w swoich ramionach, sprawić, aby poczuła się spokojna i bezpieczna. Odwrócił twarz w stronę jej twarzy i z bardzo bliskiej odległości spojrzał jej w oczy, jakby chciał dojrzeć w nich jej duszę. Księżniczka zbliżyła głowę do jego twarzy, muskając wargami jego policzek.

Ten drobny gest wystarczył, aby Mag wyzbył się resztek dystansu, aby wyzbył się niepewności i stracił nad sobą kontrolę. Już dłużej nie mógł udawać przed sobą i przed Księżniczką, już dłużej nie potrafił się bronić przed pożądaniem. Pożądał jej od pierwszej chwili, od momentu, kiedy obserwowała go, gdy przewiercała go wzrokiem. Czuł, że musi ją pocałować, że pragnie całować każdy fragment jej skóry, odkrywać jej ciało... centymetr po centymetrze. Dotknął ręką jej policzka, obrysował jej usta palcami, czując jak bardzo Księżniczka przytula się do jego ciała.

Mag wtulił twarz w jej rozpuszczone włosy, które pachniały wiatrem, dymem z ogniska i... wiosennym deszczem. Niecierpliwymi wargami szukał zaczął szukać jej ust, podążając wzgórzami policzków i jedwbiem powiek. Jej usta były miękkie i delikatne, a sama Księżniczka oddając mu pocałunki, błądziła dłońmi po jego nagich ramionach i plecach, aby po chwili objąć go za szyję.

Magowi nie potrzeba było słów, wiedział już, że ona tak samo mocno go pragnie. Wodził palcami i ustami po jej szyi, szeptał czułe słowa, a kiedy Księżniczka cicho jęknęła, ściągnął z niej sweter i majtki, bo nic więcej na sobie nie miała. Był pewny, że jej skóra będzie właśnie taka - miękka, gładka, delikatna i lekko chłodna. Spojrzał na jej pełne piersi, szybko pozbywając się spodni, które nagle stały się niewygodne. Położył ją delikatnie na materacu, jakby była ze szkła, taka krucha... Jego język wdarł się w jej usta, aby po chwili zaznaczać na jej ciele ciepłą drogę oddechu, rozgrzewając jej chłodną wciąż skórę, zostawiając na niej ślady swojego języka. Badał palcami łuki, krągłości, zagłębienia, wzgórza i doliny jej ciała, językiem i ustami pieszcił jej piersi, gryzł lekko zębami jej sutki.

Księżniczka złapała jego ręce i ruchem ciała zmusiła go, aby przewrócił się na plecy. Wiła się naga wokół jego ciała - na nim i obok, całując go i wodząc językiem po rozgrzanej, rozpiętej na mięśniach skórze. Po chwili usiadła, przygryzła lekko zębami dolną wargę i pociągnęła Maga za rękę, aby również usiadł.
"Chodźmy na zewnątrz, tam nad strumień." - wyszeptała wprost w jego ucho i wzięła go za rękę.

Mag poszedł posłusznie za nią. Te kilkanaście kroków wydawało mu się wielokilometrową wędrówką... Kiedy stanęli nad wodą, Księżniczka poprosiła, aby Mag usiadł po turecku, po czym sama usiadła na jego udach, pochwyciła swoimi dłońmi jego dłonie, tylko po to, aby wyznaczyć im drogę, którą miały teraz podążać, wraz z jego ciałem. Nadała kierunek i szybkość jego ruchom, przyjmując go w swoim ciele. Raz po raz oblewały ich fale gorąca, unosili się i opadali...

Dopiero o świcie wrócili do namiotu. Mag długo nie mógł zasnąć, obejmował tylko mocno Księżniczkę wtuloną w jego ciało.

Słońce było już wysoko na niebie, kiedy Księżniczka otworzyła oczy. Zobaczyła, że Mag wciąż śpi, wysunęła się z jego objęć i poszła wykąpać się w strumieniu. Mag obudził się kilka chwil później, wyszedł z namiotu i zobaczył, że Księżniczka szykuje się do drogi. Myślał, że ona pójdzie razem z nim, że pójdą tą samą drogą.

Mag: Gdzie teraz pójdziesz?

Księżniczka: Idę do miasta. Jedno jest tam na górce. Wygląda na dość duże. Tam pójdę.

Mag posmutniał.

Księżniczka: Jesteś smutny? Niepotrzebnie.

Księżniczka podeszła do Maga, pocałowała go w policzek, po czym wzięła swoje rzeczy, odwróciła się i poszła przez pole do miasta. Nie widziała, że po policzkach Maga płyną łzy.

Mag zebrał swoje rzeczy, spakował plecak i ruszył drogą, którą wcześniej wybrał. Bardzo chciał, aby Księżniczka wybrała ją także.

"Przecież nie mogła wybrać innej drogi. Głupcze! Pewnie, że mogła." - rozmyślał Mag - "A Ty myślałeś, że jest wyjątkowa. Jest taka jak wszystkie. Nie! Nieprawda. Jest inna. Jest niezwykła. Skoro jest taka niezwykła, to dlaczego nie idzie tędy z tobą, tylko poszła w kierunku jakiegoś miasta? Zaraz zaraz... Idioto! Kretynie! Baranie skończony! Ona nie poszła żadną drogą! Ona poszła przez pole!"

czwartek, 26 lipca 2012

To skomplikowane. cz. 5

Kartka, którą wyjęłam z koperty, była zapisana w obcym języku. Wyglądało mi to na niemiecki. Jako że od wczesnego dzieciństwa przejawiałam wielką nienawiść do tegoż języka i choćbym nie wiem, jak bardzo się starała, nie potrafiłam sobie wbić go do głowy, choć władam całkiem nieźle kilkoma innymi językami, nie rozumiałam ani słowa.

Ten cały niemiecki też mi jakoś do Wieśka nie pasował, bo on komunikatywnie nie znał porządnie żadnego języka. Nawet ojczysty okropnie kaleczył. Musiał mieć jakiegoś tłumacza, kogoś kto niemiecki zna, bo o ile sobie przypominam, to Wiesiek z Niemcami jakieś szemrane interesy prowadził, ale w jakim języku się porozumiewali, to ja pojęcia nie mam.
Złożyłam ponownie kartkę, bo uporczywe wpatrywanie się w nią nic by mi nie dało, bo jakoś bardziej zrozumiałym językiem nie chciała do mnie przemówić. Postanowiłam zająć się rozerwaną kopertą. Były na niej od wewnątrz jakieś adresy, każdy w innym języku - hiszpańskim, angielskim, francuskim, niemieckim i jakieś krzaczki, chyba arabskie, ale za to głowy bym nie dała. 

Odłożyłam kartkę i kopertę na stół, bo właśnie zadzwonił telefon.
- Tak, słucham.
W słuchawce odpowiedziała mi cisza.
- Halo? Halo?!

- Mogłaby pani przekazać mężowi... - zaczął głos w słuchawce.

- Pomyłka - powiedziałam.

- Dzwonię w sprawie klucza do suszarni, może pani przekazać mężowi... - znowu nie pozwoliłam dokończyć facetowi w słuchawce.

- To pomyłka. Zadzwonił pan pod zły numer - tłumaczyłam facetowi.

- Ale może pani przekazać mężowi... - upierał się facet.

- Rozumie pan, że to pomyłka? Zadzwonił pan pod zły numer. Jak Boga kocham nigdy nie miałam męża. Do widzenia - powiedziałam i rozłączyłam się, nie czekając nawet na odpowiedź.
Poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę i na wszelki wypadek postanowiłam od razu wstawić pełen czajnik wody. Ledwo zdążyłam zalać liście zielonej herbaty wodą, znowu zadzwonił telefon.

- Tak słucham?

- Ja w sprawie tego klucza do suszarni, bo... - oczywiście nie dałam facetowi dokończyć, bo już mnie wkurzyła ta cała sytuacja.

- Po co pan jeszcze raz dzwoni pod ten numer? Nie dociera do pana, że ja nic nie wiem o żadnych suszarniach, kluczach, w życiu nie miałam męża i nic mnie nie obchodzą pańskie problemy, bo ja mam własne? - wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu.
- Yyyyyyyyyyyyyyyy - tyle usłyszałam w odpowiedzi.

- Może niech pan się dowie, jaki jest poprawny numer telefonu, bo zapewniam pana, że nie jest nim mój. Byłabym wdzięczna, gdyby pan więcej nie zawracał mi głowy podobnymi głupotami. Życzę miłego wieczoru i żegnam.
Słuchawka odpowiedziała mi przeciągłym "eeeeeeeeeeeeeeee", więc się rozłączyłam. 

Po chwili telefon wydał z siebie dźwięk oznajmiający, że właśnie nadszedł nowy sms. Numer nieznany za to treść... zgoła erotyczna, dotycząca tego, co miałoby mi niby łazić po głowie... A to dopiero! Odpowiedzi zwrotnej na moje uprzejme zapytanie o cóż chodzi, nie otrzymałam. Postanowiłam wrócić do listu. Obejrzałam go jeszcze raz dokładnie wraz z kopertą, przeczytałam adresy. Trzy miejsca coś mi mówiły. Wyciągnęłam z półki plany miast... tylko dlaczego adres w Latisanie był napisany jakby był w Hiszpanii, adres dubliński po francusku a adres z Valtice po angielsku? Nie można było jakoś normalnie tylko trzeba się było bawić z cyframi w tych językach zamiast napisać liczbowo? I po co pisać słowo "ulica" w tychże językach? Krzaczków nie rozczytałam, bo poza ulicą nie potrafiłam nic więcej zidentyfikować. Ten niemiecki... zaraz czy to czasem nie w Belgii gdzieś? Po co ten jakiś Jens czy jak mu tam miał się w coś takiego bawić? I to jeszcze adresować do Wieśka? Przecież ten kretyn był ostatnim człowiekiem, którego znam, a który mógłby być poliglotą. Toż to totalne beztalencie językowe było. 

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk domofonu. Michał. Poznałam go po głosie. Dobrze, że ja pamięć do głosów mam, bo inaczej musiałabym go gnębić pytaniami, aby się upewnić, czy to na pewno on, bo przecież to mógłby być znowu ten jakiś od zamka. 
- Nareszcie - powiedziałam, wpuszczając Michała do środka.

- Cześć. Poczekaj chwilę - zwrócił się do mnie Michał, wyciągając z torby jakieś rzeczy. Odłożył torbę na krzesło, obejrzał drzwi, zamek, obsypał coś czymś co wyglądało jak puder czy cholera wie co.
- Co robisz? - spytałam.

- Zdejmuję odciski palców zanim zniszczysz mi materiał dowodowy. Na ile cię znam, to jutro porządnie umyjesz drzwi, zacierając wszelkie ślady, bo na stres reagujesz maniakalnymi porządkami otoczenia. Policji oczywiście nie wezwałaś? - zapytał.
- A skąd miałam wiedzieć, że nie pojawi się jakiś palant w przebraniu policjanta? Najpierw jakiś obszarpaniec chce mi wyrwać torebkę na parkingu zamiast usiłować ukraść mi samochód, bo jakbym ja była na jego miejscu, to wolałabym ukraść auto, bo więcej bym zarobiła niż na zawartości torebki. Wieczorem inny palant grzebie mi w zamku i dobija się do mojego domu... I ty uważasz, że ja miałabym tu wpuścić kogoś, kto twierdzi, że jest policjantem? Równie dobrze mogłabym twierdzić, że jestem żoną jakiegoś szejka. 

- Wariatka - stwierdził Michał.

- Chcesz herbaty, kawy, kakao, mleka może? Wina ani piwa ci nie proponuję, bo pewnie samochodem przyjechałeś.
- Możesz mi zrobić kawę - odpowiedział Michał.

- Jak sobie życzysz. Ja sobie chlapnę jednak coś mocniejszego, bo tak zupełnie na trzeźwo chyba nie przetrawię tych twoich rewelacji - powiedziałam i udałam się do kuchni. - A wiesz - pokrzykiwałam z kuchni - że jakoś przed chwilą dzwonił do mnie jakiś dziwny facet, domagając się usilnie jakichś kluczy od suszarni i przekazania informacji na temat tejże mojemu mężowi, którego w życiu nie miałam...- Michał nie dał mi dokończyć, wpadając do kuchni.

- Suszarni?! I dopiero teraz mi to mówisz?! Co mówił?! Mówże! - domagał się Michał.

- No wiesz, takie to dziwne mi się wydało i o tej porze żeby ludziom zawracać głowę takimi pierdołami... Nie docierało do niego, że ja nic nie wiem o żadnej suszarni, że męża nie miałam, ale on się upierał i w ogóle. 

- On miał Wieśka na myśli - powiedział Michał, jakby to było zupełnie oczywiste.

- Wieśka?!

wtorek, 24 lipca 2012

To skomplikowane. cz. 4

A niech grzebie ten debil jeden. Zamek jest stary, nawet kluczem ciężko go otworzyć, a co dopiero jakimś wytrychem. Wiedziałam, że jestem bezpieczna, bo na dodatek drzwi są tak osadzone, że trzeba sporo siły i odpowiedniej techniki, aby zamek puścił, ale dzięki temu drzwi te wraz z zamkiem stanowią świetną ochronę antywłamaniową...

Ochrona ochroną, ale niech ten Michał wreszcie przyjdzie, bo ja zaraz się wykończę psychicznie. Bo ani wyjść do pracy, ani wynieść śmieci i w ogóle lepiej się do drzwi nie zbliżać.

Postanowiłam zadzwonić na policję, bo przecież jeszcze mi kretyn ten doskonały zamek popsuje, bo grzebie i grzebie, a wtedy to ja się będę bała spać we własnym domu.

Z nerwowych rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu. Dzwonił Michał.

- Szukałaś mnie chyba nawet po wszystkich świętych. Co się dzieje? - spytał mocno zdenerwowany Michał.

- Ktoś się dobijał do moich drzwi, a teraz grzebie w moim wspaniałym zamku, chyba wytrychem - wykrzyknęłam - Wiesz, ja go widziałam kiedyś z Wieśkiem. Michał o co tu chodzi?! - zapytałam z rozpaczą wyraźnie wystraszona.

- Nie mogłaś zawiadomić policji? Od jak dawna się dobija? - zapytał rzeczowo Michał.

- No wiesz, jakieś ze dwadzieścia minut już chyba... - urwałam, bo usłyszałam jakiś hałas na korytarzu, dźwięk windy - poczekaj, jakoś cicho się zrobiło. Chyba go ktoś z sąsiadów przepłoszył. Sprawdzę - relacjonowałam Michałowi swoje poczynania.

- Nigdzie nie idź. Niech Igor sprawdzi - zdecydował Michał.

- Igor? Igora nie ma. Wiesz... no jakoś ostatnio za często się nie widujemy... i... Powiem ci później. Przyjedź i wyjaśnij mi proszę o co tu do cholery chodzi i czego chcą ode mnie ci wszyscy ludzie, bo nie dość że ja nic nie wiem, to ja nie mam niczego, czego mogliby chcieć ode mnie... - przerwałam, zauważając, że z jednej z licznych półek, wypełnionych po brzegi książkami, spadła koperta.

- Lena? Lena jesteś tam? - dopytywał się Michał.

- Tak, tylko z półki spadła jakaś koperta. Wygląda na list. Czekam na ciebie. Cześć - pożegnałam się szybko i rozerwałam papier.

W środku znalazłam list do Wieśka. Na kopercie od wewnątrz coś było nabazgrolone. Rozdarłam całkowicie kopertę, aby było widać wszystko.

niedziela, 22 lipca 2012

To skomplikowane. cz. 3

- Michał, a co Ty tu właściwie robisz? - zapytałam zdziwiona, bo o ile pamiętałam naszą rozmowę to był gdzieś poza miastem...

- Umówiłem się z Tomaszem - wyjaśnił. - Powinienem was sobie przedstawić. - Tomasz, to jest Lena, moja kuzynka.

- Magdalena - poprawiłam z naciskiem i podałam nieznajomemu rękę.

- Tomasz - odpowiedział mężczyzna, odwzajemniając uścisk dłoni.

- Właściwie to skąd wy się znacie? - spytał zaciekawiony Michał.

- Poznaliśmy się przed chwilą. Pan Tomasz uprzejmie zasugerował mi, że powinnam użyć kluczyków do otwierania drzwi od samochodu, a nie szarpać beznadziejnie za klamkę - wyjaśniłam.

Michał spojrzał na mnie zdezorientowany, jakby nie zrozumiał, co do niego przed chwilą powiedziałam.

- Wiesz, niezupełnie tak to było, a raczej nie od tego się zaczęło - powiedział Tomasz. Akurat szukałem czegoś w schowku i usłyszałem, jak ktoś obrzuca kogoś inwektywami. Myślałem, że to jakaś kłótnia małżeńska, ale po chwili stwierdziłem, że te krzyki są jednostronne i że może należy sprawdzić, co się tam dzieje. Trafiłem akurat na moment, w którym pani Magdalena szarpała się z jakimś mężczyzną, ale że nie wzywała pomocy, to zawahałem się, czy interweniować czy nie, ale po chwili usłyszałem krzyk, że się pali, więc odruchowo zacząłem się rozglądać, gdzie i wtedy tamten facet uciekł, a pani została razem z torebką. Trwało to wszystko może kilka sekund. Wtedy do mnie dotarło, że nic się nie pali, a okrzyk o pożarze miał zwrócić uwagę na zajście i wystraszyć napastnika. Idiota ze mnie, sam przyznasz, że nie połapałem się od razu - powiedział do Michała. -Bardzo panią przepraszam za moje zawahanie, bo pani rzeczywiście potrzebowała pomocy - zwrócił się do mnie.

- Drobiazg - mruknęłam. - Przeprosiny przyjęte. To wszystko trwało tak krótko, jestem pewna, że gdyby on nie uciekł, to pan zdążyłby mi udzielić pomocy - stwierdziłam, uśmiechając się drwiąco.

- Lena, a teraz proszę Cię jedź już prosto do domu i najlepiej zamknij się w nim na wszystkie zamki, i błagam, nie próbuj wprowadzać w życie żadnego ze swoich głupich pomysłów. Przyjadę i wszystko Ci wyjaśnię - powiedział Michał wyraźnie mocno przejęty, zdenerwowany.

- Nie mogę obiecać, że pojadę prosto do domu, bo muszę po drodze zrobić zakupy. Nie mam nic jadalnego w lodówce! - zaprotestowałam.

- Dobra, ale nigdzie więcej. Koło 21 wpadnę. Uważaj na siebie.

- Oczywiście - odparłam. - Do widzenia panom - powiedziałam i wsiadłam do samochodu.

Pojechałam do sklepu, po drodze usiłując wymyślić, o co tak naprawdę chodzi z Wieśkiem, dlaczego napisał ten list i co łączy Tomasza z Michałem. Miałam nadzieję, że wyduszę coś z Michała, kiedy przyjedzie do mnie. W końcu znamy się od wczesnego dzieciństwa. Michał to taka moja dalsza rodzina, syn kuzynki mojego ojca. Kiedy byliśmy dzieciakami, rozrabialiśmy na wszystkich uroczystościach rodzinnych i tylko głupoty nam w głowach były.

Wysiadając z samochodu na sklepowym parkingu, rozejrzałam się, czy czasem znowu jakiś obszarpaniec się nie pcha i poszłam na zakupy. Jeśli zabronią mi chodzić samej to ja muszę przecież coś jeść. Nie wytrzymam bez mleka, jogurtów, owoców, herbaty, kawy, warzyw... chleb też by się przydał, może ser, nawet mięso.

Z zapchanym do niemożliwości koszykiem udałam się do auta. Zapasów miałam tyle, jakbym się na jakiś kataklizm przygotowywała.

W domu zaparzyłam sobie jedną z moich ulubionych herbat, zwaną Doliną Elfów i usiadłam na krześle, podwijając nogi. Zamierzałam przeczytać raz jeszcze list Wieśka i spróbować dojść do jakichś wniosków. Przy herbacie najlepiej mi się myśli, jednak tym razem, mogłam zapomnieć o skupieniu. Brzdęknął dzwonek przy drzwiach. Z niechęcią zwlokłam się z krzesła i podeszłam do drzwi, otworzyłam je dość szybko, a zamknęłam jeszcze szybciej o mało co nie przytrzaskując nosa człowiekowi, który stał za nimi. Żeby to cholera! Stał za nimi potwornie brzydki facet, z bliznami po ospie na twarzy. Kiedyś widziałam jak rozmawiał z Wieśkiem przy barze, jeszcze za czasów naszej wspólnej pracy w knajpie. I co ja mam teraz zrobić?! Facet dzwonił jak na alarm, walił mi pięścią w drzwi... A żeby Cię gnoju ta łapa rozbolała! Jeszcze brakuje, żeby sąsiedzi z gębą na mnie wylecieli, że jakieś hałasy, zakłócania porządku i inne takie wyczyniam.

Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Michała. Odezwała się poczta głosowa... Na komendzie też go nie ma, w domu także. Zadzwoniłam nawet do Moniki - jego żony i w sumie niepotrzebnie, bo skąd miałaby wiedzieć, gdzie jest jej mąż, skoro jest w pracy...

Chodziłam ósemkami po pokoju wściekła, bo wciąż tamten się dobijał. Dopiero cisza za drzwiami mnie przystopowała. Podeszłam do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać, ktoś gmerał w moim zamku...

środa, 18 lipca 2012

Księżniczka i Mag. cz. 5 Spotkanie z Magiem. (3)

Mag ustawił nad ogniem kociołek, napełniony wodą, aby zagotowała się na herbatę. Następnie wstał i spojrzał na Księżniczkę, podchodząc do wielkiego przydrożnego kamienia.

Mag: Proszę, wstań i podejdź do mnie.

Zaciekawiona Księżniczka posłusznie wstała i podeszła do Maga, nie odzywając się żadnym słówkiem.

Mag: Spójrz proszę w niebo i powiedz mi, co widzisz.

Księżniczka, zadzierając głowę do góry: Widzę granatowe, szare, niebieskie i białe niebo z różową poświatą, po którym suną niespiesznie chmury.

Mag: Spójrz na tamtą dużą chmurę na wchodzie, co ci przypomina?

Księżniczka: Smoka. Ta na północy wygląda jak jakieś miato, pełne małych domków, wież i kościołów. A te, które biegną po niebie na południe wyglądają jak droga, po której podąża kobieta i mężczyzna.

Mag: A teraz wejdź na ten wielki kamień i rozejrzyj się wokół. Spójrz na drogę, którą tu przyszłaś i popatrz na te, którymi możesz podążyć.

Księżniczka: Ta moja jest kręta, pełno na niej kamieni, gałęzi. Nie chcę nią wracać. Tam zostały kroki pokryte pajęczyną historii. Moja przeszłość. Mam trzy inne drogi, którymi nie podążałam. Nie znam ich.

Mag: Wybierz jedną, którą pójdziesz jutro.

Księżniczka: Muszę już zdecydować? Nie mogę tak nagle, jutro o świcie, jak już się zbiorę do drogi?

Mag: Możesz, ale gdyby wybór był tak łatwy i można było go podjąć po wpływem chwili, nie stałabyś teraz na tym kamieniu i nie rozmawiała ze mną. Wybieraj. Tylko wybierz mądrze.

Księżniczka: Pierwsza droga, ta na lewo, jest wąska, kręta, prowadzi gdzieś między drzewami w las. Druga droga, ta prowadząca prosto jest jeszcze węższa niż pierwsza, kamienista, ale tam dalej rozrzesza się i robi się grząska. Natomiast ta w prawo jest szeroka, bardzo szeroka - mogą się na niej minąć bez kłopotu dwa samochody ciężarowe, prowadzi przez pola, jakieś wieś, do pięknego wielkiego miasta, które widać na małym wzgórzu na horyzoncie. Wybór jest trudny..... hmmm. Już wiem! Wybieram...

Mag: Nie mów mi. Rano się okaże. Jednak skoro już wybrałaś, nie zmieniaj decyzji.
(do siebie) Teraz już będę wiedział.

Księżniczka: Mógłbyś mi podać rękę, abym mogła zeskoczyć z tego kamienia? (Mag podaje jej swoją dłoń.) Dziękuję.

Kiedy podeszli znowu do ognia, spostrzegli, że woda w kociołku zaczyna wrzeć, więc Mag zaproponował, aby Księżniczka zrobiła herbatę, taką, na jaką ma ochotę. Księżniczka zgodziła się na jego propozycję. Wyciągnęła ze swojej torby cytrynę, mówiąc do Maga, aby ten poczekał chwilę aż ona przyniesie trochę ziół. Po chwili Księżniczka zniknęła za leśnymi drzewami. Ledwie Mag pokroił chleb, wyciągnął warzywa i suchą kiełbasę, wróciła Księżniczka. Wrzuciła do kociołka różne liście oraz kwiaty, zamieszała i wkroiła cytrynę. Po kilku minutach przelała pachnący napar do kubków. Magowi bardzo smakował ten napój.

Mag: Co wrzuciłaś do kociołka?

Księżniczka: A co czujesz po zapachu i smaku?

Mag: Miętę i cytrynę.

Księżniczka: Dobrze. Co jeszcze?

Mag: Ten kolor... to chyba... lipa?

Księżniczka: Oczywiście.

Mag: Czuję jeszcze melisę. A te płatki, które wrzucałaś, to nie są czasem bratki?

Księżniczka. Są i nie czasem. Zawsze je wrzucam.

Mag: I jest coś jeszcze... kolor, zapach... wiem! Suszone maliny!

Księżniczka: Zgadłeś.
(do siebie - Niemożliwe. Myślałam, że nie wyczuje. Nie wyglądał na takiego. A jednak!)

Mag: Zjedzmy kolację. Tu jest nóż, a tu proszę masz chleb, warzywa i kiełbasę. Częstuj się.

Księżniczka: Dziękuję. Z chęcią skorzystam. Mam tylko miód lawendowy i kilka jabłek. Proszę, spróbuj miodu.

Księżniczka i Mag siedzieli obok siebie przy ogniu, pili wonny napar, jedząc kolację i rozmawiając. Nad nimi szumiały drzewa, a obok płynął potok, a płomyki wesoło tańczyły. Zapadł zmierzch. Niebo zamigotało mnóstwem gwiazd.

Mag: Już późno. Czas iść spać. Zgaszę ognisko. Jeśli chcesz, możesz położyć się w moim namiocie.

Księżniczka: A Ty?

Mag: A ja posiedzę sobie jeszcze nad strumieniem, popatrzę w gwiazdy, spakuję swoje rzeczy i położę się tu, przy zgaszonym ognisku.

Księżniczka: Nie chcesz, abym posiedziała z Tobą?

Mag: Chciałbym zostać sam. Zresztą widzę, że potrzebujesz dużo wypoczynku. Masz za sobą dłuższą drogę bez wytchnienia. Proszę, idź już spać.

Księżniczka: Rzeczywiście już pójdę. Mogę cię jednak spytać, którą drogą ruszysz jutro?

Mag nic nie odpowiedział. Nabrał w kociołek wody, zgasił tlące się jeszcze ognisko. Spojrzał na Księżniczkę, mówiąc...

Mag: Dobranoc. (w myślach - To zależy, którą drogę wybrałaś.)

Księżniczka: Dobranoc. (Odwróciła się i poszła do namiotu.)

Zaszeleściła tkanina, do uszu Maga doleciało westchnienie. Mag spojrzał w niebo, wsłuchując się w strumień i mówiąc do siebie...

Mag: Świt przyniesie odpowiedź.

... i położył się spać na posłaniu z miękkich liści.

wtorek, 17 lipca 2012

To skomplikowane. cz. 2

Gorączkowo zaczęłam czytać list, z którego dało wyłowić się, że Karzeł i Słoma spacerowali po Cmentarzu Starofarnym. Chyba im odbiło, że ja cokolwiek z tego zrozumiem. Muszę się skupić i zacząć czytać raz jeszcze, ale przez te jego słowne wybuchy uczuć nie mogę się skupić na treści. Co za idiota, nie dość że zwraca się do mnie "Madziu", to jeszcze nazywa mnie jakimś kotkiem, małpeczką, rybką i cholera wie czym jeszcze. Czuję się jak w zoo. Mógł już sobie darować te opisy, co to nie on i czego by chciał.

Cmentarz Starofarny? Stary Kanał? Park... wszystko to znam aż za dobrze, ale co do tego mają Karzeł i Słoma? Może na te jego wyznania powinnam tym razem spojrzeć inaczej? Chyba przecenił moją inteligencję...

- Hmmmm... widzą panowie, pojedyncze słowa mówią mi sporo, ale poskładane w całość? Pojęcia nie mam. Karła to kiedyś z nim widziałam, o Słomie słyszałam, ale nie mam pojęcia jak oni się nazywają. Mogą mi panowie zostawić kopię tego listu?

- W zasadzie tak, ale pozwoli pani, że najpierw udamy się na komendę.

Pojechałam z Korczyńskim i Jędrzejewskim, powiedziałam im wszystko, co wiedziałam, a właściwie największe podejrzenia rzuciłam na siebie. Tym razem wpadłam po uszy i to przez to, że jakiś kretyn zgarnął Borkowskiego. Policja męczyła mnie chyba z cztery godziny i stanęło na tym, że o każdym swoim wyjeździe z miasta mam ich informować, a o wyjeździe z kraju to mogę sobie co najwyżej pomarzyć. Jeśli wziąć pod uwagę opieszałość naszej policji to przez najbliższych kilka lat nie ruszę się z Polski, a jak "dobrze" pójdzie to zamkną mnie w "pokoju" z zakratowanym okienkiem i to bez normalnej łazienki!
Postanowiłam zadzwonić do Michała.

- Cześć. To ja Magdalena. Słuchaj jaka draka. Wyszłam właśnie z komendy, Borkowski nie żyje, a ja zaczynam być główną podejrzaną. Jestem pewna, że Ty coś wiesz, bo to Twoja działka.

- Mogę Ci tylko powiedzieć, abyś była ostrożna, uważała na siebie. Wdepnęłaś w niezłe bagno i mam nadzieję, że nie masz nic wspólnego z tą sprawą. - powiedział Michał.

- Czyś Ty już naprawdę zwariował?! Ja nie mam co robić, tylko mordować ludzi?! - krzyknęłam bardzo oburzona. - Znasz mnie już tyle lat i jak w ogóle możesz coś takiego podejrzewać?

- Zrozum, to moja praca, chociaż... Ciebie mógłbym prywatnie wykluczyć, ale zawodowo muszę Cię traktować tak, jak każdego - usiłował mi wyjaśnić Michał.

- Michał, ja wiem. Powiedz mi, jak dobrze znasz tego Jędrzejewskiego i Korczyńskiego? Możesz za nich ręczyć? Wiesz, ja nie powiedziałam im wszystkiego...

- Zwariowałaś? Wiedziałem, wiedziałem, że tak będzie. Sam ich do Ciebie wysłałem, bo nie mogłem przyjechać, ale jak widać powinienem udać się do Ciebie osobiście.

- Widziałeś list?

- Tak i miałem nadzieję, że rozwiejesz moje wątpliwości...

- Michał, ja naprawdę nie wiem, co on miał na myśli. Znałeś Wieśka, wiesz, czego można się było po nim spodziewać. On naprawdę nie żyje?

- Nie żyje. Widziałem ciało na własne oczy. Lena, zajrzę do Ciebie wieczorem i pogadamy. Tylko nie rób nic głupiego.

- No wiesz! Na razie.

Jeśli Michał mi mówi, że powinnam być ostrożna, to sprawa musi naprawdę źle wyglądać. Dlaczego Wiesiek napisał ten list akurat do mnie? Przecież ja nigdy nie miałam nic wspólnego z jego szemranymi interesami, dziwnymi znajomymi. Poznałam go wiele lat temu, gdy pracował razem ze mną w knajpie. Już wtedy przychodzili do niego jacyś budzący wiele wątpliwości ludzie. Później wynajął ode mnie na kilka miesięcy mieszkanie, które chciałam wyremontować. Tam był przecież taki schowek, komórka z osobnym wejściem, którą przestał użytkować ze dwa lata temu.

Myślałam i myślałam, nie mogąc nic wymyślić. Wiedziałam, że Michał nie będzie odsłaniał przede mną szczegółów śledztwa, ale musiałam wiedzieć, co ja takiego robię w tej całej zabawie. Postanowiłam, że muszę pojechać następnego dnia do Poznania. Liczyłam, że w komórce zostały jakieś jego rzeczy. Musiałam, koniecznie musiałam się czegoś dowiedzieć. Jeśli policja myślała, że ja pozwolę robić z siebie balona, wsadzić siebie za kratki albo dać się zabić tym jakimś bandytom, których nawet nie znam, to się bardzo, ale to bardzo pomylili.

Wyjęłam z kieszeni kluczyki od samochodu i powlekłam się w ślimaczym tempie na parking. Chciałam być jak najszybciej w domu, żeby uporządkować sobie wszystkie te informacje. Było ich zdecydowanie zbyt wiele, jak na jeden dzień. A myśl, że miałabym tkwić w samym środku jakieś morderczej afery, wgryzała się we mnie, jak jakieś korniki, przewiercając mnie na wylot. Zaczęłam się denerwować, trzęsły mi się ręce i chyba przez to zdenerwowanie nic mi się nie stało.

Dotarłam do samochodu, zaczęłam grzebać kluczykami w zamku, po czym zdałam sobie sprawę, że zamiast kluczy od auta, trzymam w ręce klucze od biura i grzebię w zamku kluczykiem od skrzynki. Wrzuciłam klucze do torebki, przeszukałam kieszenie w spodniach, w żakiecie, a kluczyków nie było. Pomyślałam, że może mam je w torebce, wsadziłam więc rękę, próbując wymacać, gdzie też mogą one być. Już już miałam je w dłoni, kiedy podbiegł do mnie jakiś facet, który usiłował wyrwać mi torebkę. Torebka była porządna, bardzo mocna, choć materiałowa, z szarej i białej bawełny, z pięknym kwiatowym wzorem. On ciągnął w swoją stronę, próbując mi ją wyszarpnąć, ja w swoją.

- A idź Ty cholero jedna! Torebki mojej Ci się zachciało! Niedoczekanie Twoje łachmyto jeden! - wydzierałam się na niego, nie dając mu wyrwać swojej torebki, ale on nie odpuszczał, tylko z wściekłością posapywał. Żałowałam, że nie mam przy sobie parasolki, bo zdzieliłabym tego obszarpańca porządnie. Wkurzyłam się, zaparłam się w sobie i pociągnęłam z całych sił, wyrywając mu torebkę i wrzeszcząc na całe gardło: - Paaaaliiiiii się!

Dobrze, że za mną było auto, bo gdybym poleciała na ziemię, to i pewnie to najlepiej działające na ludzi hasło nic by mi nie pomogło. Żadne inne hasło tak nie działa na ludzi, jak to o pożarze. Łachmyta zdążył zwiać i zaraz zrobiło się koło parkingu zbiegowisko. Pozorowałam otwieranie drzwiczek, żeby tylko nie zwracać na siebie uwagi.

- A może wyciągnie pani kluczyki? - zapytał, podchodząc do mnie, nieznajomy mężczyzna.

- Czego pan chce?! - warknęłam do niego, obrzucając go szybkim spojrzeniem, stwierdzając przy okazji, że jest niesamowicie przystojny.

- Spokojnie, nie będę napastować ani pani, ani pani torebki - powiedział i uśmiechnął się.

- A szkoda - wyrwało mi się, jak jakiejś ostatniej kretynce.

- Przyglądałem się temu całemu zajściu z pani torebką i zastanawiałem się, czy powinienem interweniować, czy powinienem jeszcze się powstrzymać, ale widzę, że świetnie sobie pani sama poradziła.

- Pewnie - mruknęłam.

- Dziwi mnie tylko to, dlaczego on rzucił się na pani torebkę, a nie na kluczyki...

- Mnie się pan pyta? Ja się w ogóle dziwię, że na moją torebkę, a nie na mnie - stwierdziłam, patrząc czy podejmie aluzję.

- Na panią to i ja mógłbym się rzucić...

Spojrzałam na niego i słowa zamarły mi na ustach. O krok od nas stał Michał i przysłuchiwał się naszej rozmowie.

- Tomasz, uważaj, co mówisz przy niej, bo jeszcze Cię parasolką zdzieli i tyle będziesz z tego miał - Michał zwrócił się do nieznajomego.

Tego było już za wiele. Najpierw ten bandyta czepia się mojej torebki, później ten, jak mu tam Tomasz, a teraz jeszcze Michał wyrasta jak spod ziemi.

niedziela, 15 lipca 2012

Księżniczka i Mag. cz. 4 Spotkanie z Magiem. (2)

Mag: Mam do ciebie tysiące pytań. To aż dziwne, że ci o tym wspominam, skoro właściwie wcale się nie znamy. Wiem, że przyglądasz mi się od dłuższego czasu i chciałbym, abyś spędziła dzisiejszy wieczór ze mną.

Księżniczka bardzo się zdziwiła tym, co jej Mag powiedział. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać po nim i po wieczorze z nim. Nie wiedziała, czego on od niej chce, ale z drugiej strony czuła, że on jej nie skrzywdzi.

Księżniczka: Dobrze. A co będziemy robić?

Mag: Zobaczysz i dowiesz się później.

Księżniczka: Wybacz, że tak ci się przyglądałam i przyglądałam, ale zastanowiło mnie to, co wyciągasz z plecaka. Dlaczego nosiłeś w nim tyle kamieni? Nie było ci za ciężko?

Mag: Nie wszystkie z nich sam włożyłem do swojego plecaka. Zdejmij swój bagaż i zobacz, czy ty nie masz tam czasem jakichś mniejszych i większych kamieni.

Księżniczka: Rzeczywiście! (wykrzyknęła) Skąd one się tam wzięły?!

Mag: Każdy z nas ma zalety i wady, każdego spotykają w życiu mniejsze lub większe przykrości, problemy, jedni nam dobrze życzą, inni źle - stąd te wszystkie kamienie. Jednych możemy się pozbyć, możemy je obejrzeć ze wszystkich stron, zastanowić się nad nimi, wyjąć i odłożyć, a inne znów wylądują w naszym plecaku - bez względu na to czy będziemy chcieli je zostawić, uciec przed nimi, czy też nie. Jeśli nie obejrzymy dokładnie wszystkich kamieni, nawet tych wielkich, ciężkich, brudnych - to nie będziemy mogli ich zostawić. Czasem potrzebujemy więcej czasu, aby nabrać odpowiednio dużo sił, aby uporać się z oglądaniem danego kamienia i aby móc go wreszcie wyrzucić ze swojego plecaka.

Księżniczka: Widzę, że masz wiele pamiątek. Jakieś stare fotografie, zapiski, dokumenty...

Mag: Chcesz zobaczyć to wszystko z bliska? Proszę podejdź, możesz je wyjąć z plecaka, weź w rękę, przyjrzyj się.

Księżniczka ostrożnie zbliżyła się do rzeczy Maga, zatopiła dłoń w jego plecaku i zaczęła wyciągać każdą z rzeczy, oglądając ją. W torbie Maga znalazła figurkę nietoperza, orzechy, ziarna zbóż, kielnię, jajko z jakiegoś szlachetnego kamienia, ankch ze srebra, maskę indiańską z drewna cedrowego, żołędzie, czaszkę, pentagram, rękawice, strzały,karty tarota, heksagram, liście laurowe, gałązki wierzbowe, korę dębu, gałązki cyprysu i bluszczu, nasiona fasoli, suszone kwiaty goździka, lotosu, liście herbaciane i aloesowe, bambus, koniczynę i owoce granatu. Zastanawiała się, jaką historię skrywają w sobie te pamiątki, te symbole. Spojrzała zdziwionym, pytającym wzrokiem na Maga.

Mag: Byłem kiedyś złym człowiekiem. Kimś zupełnie innym niż jestem teraz. Byłem rozbitkiem życiowym, pływałem raz z prądem, raz pod prąd, tak, jak było mi akurat wygodnie. Nie chciałem się zmieniać, pracować nad sobą, a z drugiej strony byłem lojalny wobec przyjaciół, rodziny. Wychowywałem się bez ojca. Zmarł, gdy miałem 16 lat. Matka wychowywała mnie i moje dwie młodsze siostry sama. Usiłowałem jakoś wypełnić pustkę po ojcu, przejąć jego obowiązki.

Pewnego dnia, jakoś przypadkiem, możliwe że było to przeznaczenie, poznałem kobietę. Jakoś tak stało się, że pokochałem ją ze wzajemnością. Po pewnym czasie odeszła. Wypełniałem dni pracą, nauką, żeby tylko zapomnieć. Piłem, korzystałem z życia, spotykałem się z wieloma kobietami. Poznałem w końcu i ją - piękną, inteligentną. Chciałem się z nią ożenić, ona się zgodziła, ale krótko przed ślubem powiedziała mi, że jest w ciąży i że nie jest to moje dziecko. Zostawiła mnie. Jakoś nie chciałem jej wierzyć, że to nie moje dziecko, więc kiedy urodziło się, wynająłem detektywa, który miał wyjaśnić tę sprawę. Okazało się, że to ja jestem ojcem mojej córki. Jej matka odeszła, będąc z nią w ciąży, do innego faceta, który do dziś chyba nie wie, że nie jest jej biologicznym ojcem. Córeczka jest jedyną kobietą, którą kocham poza moją matką i moimi siostrami.

Tamto wydarzenie zmieniło mnie. Nie chciałem uczuciowo zbliżyć się do żadnej kobiety. Pogardzałem nimi, uważałem je za kłamliwe modliszki, które nadają się tylko do zaspokajania moich potrzeb seksualnych. Udawałem przed samym sobą, że nie ma miłości, że nie ma bliskości, że nie istnieje czułość, że są to po prostu jakieś mrzonki dla pensjonarek, czytających ckliwe romansidła. Najbardziej pogardzałem swoją niedoszłą żoną, a całą swoją złość, cały swój ból przelewałem na inne kobiety. Nie byłem dla nich łagodny, cierpliwy - myślałem tylko o swojej przyjemności. Miałem je wszystkie za nic. Zwykłe ciała, bez duszy, bez czucia, bez mózgu. Stałem się potworem. Uwodziłem je z zimną krwią dla chwilowe przyjemności.

Przez długi czas nie potrafiłem patrzeć inaczej na kobiety, jak właśnie w ten sposób. Tak było do czasu, kiedy moja córeczka stała się ofiarą wypadku. Bałem się o nią. Mimo że nie mogłem być przy niej, kiedy rosła, dorastała, nie chciałbym, aby coś się jej stało. Kochałem i kocham ją, choć przegrała walkę o życie. Zmarła przez jakiegoś kretyna. Wówczas dotarło do mnie to, co ja sam sobie robię, jak zachowuję się wobec kobiet. Zacząłem podróżować. Stałem się życiowym wędrowcem. Uczyłem się cierpliwości, wytrwałości. Szedłem swoją drogą życiową mimo połamanych skrzydeł, mimo bólu. Uczyłem się pokory. Zacząłem doceniać drobne chwile, małe przyjemności. Zacząłem na nowo czuć.

Wiesz, myślałem, że dawno zapomniałem już jak to jest upajać się pieszczotą wiatru na policzku, czuć zapach mokrej ziemi i deszczu, smakować soczyste owoce. W tych moich pamiątkach schowane jest całe moje życie, moja wędrówka, moje uczucia, wszystko co przeżyłem do dziś.

Patrzę na ciebie i zastanawiam się, jak to możliwe, że wciąż masz w oczach ten błysk, wyraz zaciekawienia, a jednocześnie spoglądasz na mnie i słuchasz moich słów bez lęku. Skrzywdziłem wiele kobiet. Bardzo je skrzywdziłem. Krzywdziłem też siebie. Nie wiem, czy potrafię jeszcze pokochać. Boję się, boję się, że kochając, mógłbym zniszczyć tę jedyną, tę, która stałaby się dla mnie najważniejszą istotą. Czasem wciąż wraca ten dawny ja - stary satyr - żądny przyjemności, zapomnienia. Nie chcę już żadnych iluzji, znam swoje ograniczenia. Nauczyłem się świadomie przeżywać swoje życie, ale nadal boję się połączyć bliskość z niezależnością, dawanie z braniem. Boję się spotkania z kobietą, prawdziwego spotkania z kobietą. Boję się, że może mnie z nią połączyć więź tak silna, więź, której nie doświadczyłem z żadną inną wcześniej. Każdego dnia mierzę się ze swoją samotnością i już zawsze będę takim wędrowcem, trochę samotnikiem.

Nie boisz się, siedzieć tu tak ze mną pod gwiazdami? Nie boisz się mnie po wysłuchaniu mojej historii?

Księżniczka: Czego miałabym się bać? Każdy z nas może stać się aniołem, może stać się potworem, w zależności od okoliczności, własnych słabości i siły, którą możemy w sobie odnaleźć. Widzę, że masz w sobie siłę, aby zmierzyć się z tą twoją samotnością. Kobieta, która ciebie pokocha, którą ty pokochasz będzie miała trudne zadanie. Ona też będzie musiała zmierzyć się z twoją samotnością i będzie musiała ją zaakceptować, nauczyć się z nią żyć. Wiesz kim jesteś, znasz swoje powołanie...

Mag: Tak, wiem, którą drogą podążać. Znam wszelkie środki lokomocji. Wiele przeżyłem, wiele widziałem.

Księżniczka: Wciąż się boisz prawda? Boisz się o nią? O tę, którą wybierzesz, którą pokochasz? Boisz się, że twoja miłość ją zniszczy, że twoja miłość ją zabije, że będzie cierpiała przez ciebie?

Mag: Tak. Jak zdołać ochronić drugą osobę przed samym sobą? Wciąż zadaję sobie to pytanie i nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi, choć tak długo już wędruję.

Księżniczka: Nawet siebie nie jesteśmy w stanie przed sobą ochronić, więc tym bardziej nie jesteśmy w stanie ochronić przed sobą drugiej osoby. Może kiedy odkryjesz smak bliskości z kobietą, będziesz się delektował bliskością z nią, nie tylko tą fizyczną, ale też i mentalną, duchową, znajdziesz odpowiedź na swoje pytanie.

Mag spojrzał na Księżniczkę zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się po tej kobiecie takiego doświadczenia przez życie. Jego myśli krążyły tylko wokół jednego pytania: "Skąd ona wie? Skąd wie?"

Mag rozpalił ognisko, rozłożył namiot, wyjął chleb, gestem zapraszając Księżniczkę, aby zbliżyła się do ognia.
W jego głowie krążyło wiele pytań: "A może ona...? Ale jak? To niemożliwe! Skąd wiedziała? Nie, ona na taką nie wygląda. Muszę się mylić. Jak ją sprawdzić? Jak mieć pewność? Skąd mogę to wiedzieć? Księżniczka? Dobra wróżka? Czarownica? A może po prostu kobieta?"

czwartek, 12 lipca 2012

Księżniczka i Mag. cz. 3 - Spotkanie z Magiem. (1)

Księżniczka zaczęła zmieniać się. Przestała wyglądać jak chłopczyca. Pozwoliła urosnąć swoim włosom, kupiła sobie kobiece ubrania, zaczęła nosić sukienki, spódnice, nawet buty na obcasach. Zaczęła dbać o siebie, malowała się, dbała o fryzurę i ubiór.

Pierwszy raz zrobiła ze swoim wyglądem coś dla siebie, bo jak dotąd dbała o niego bądź nie, zwracając baczną uwagę na to, co sądzą o nim mężczyźni. Próbowała szukać akceptacji siebie, potwierdzać swoją wartość i atrakcyjność w oczach oraz w ramionach mężczyzn. Osiągała jednak tylko to, że traktowali ją jak kumpla, panienkę na jedną noc albo jak swoją własność. Kiedy jeden z nich powiedział jej, że myślał, że ona jest inna i że jest bliski stracenia resztek szacunku jakimi ją jeszcze darzy, obudziła się z letargu. Nie mogła patrzeć na siebie w lustrze. Nie wiedziała, jak mogła pozwolić sobie na taki upadek, na zadowalanie się namiastkami, byle czym. Z jednej skrajności wpadła w drugą.

Kiedy zaczęła zdawać sobie ze wszystkiego sprawę, przestała więzić swoją kobiecość, którą wciąż próbowała ukryć za zewnętrzem i męskimi zachowaniami. Nie chciała nikogo udawać. Chciała być sobą, dawną sobą, sprzed gbura, sprzed tych wszystkich mężczyzn, sprzed wmówienia sobie tzw. "prawd o kobietach", sprzed wiary w bajki i książąt na białych rumakach.

Zmieniła się dla siebie. Przestała walczyć z kobiecością. Dotarło do niej, że kobiecość jest jej częścią, potężną zaletą, a nie czymś, czego powinna się wstydzić, czymś co sprawia, że staje się łatwą ofiarą. Czy musiała upaść tak nisko, aby zrozumieć to wszystko? Czy te wszelkie sytuacje, przemiany i zachowania były jej potrzebne, aby otworzyły się jej oczy, aby przestała ze sobą walczyć? Ujrzała siebie w zupełnie innym świetle. Zobaczyła kobietę bez ciasnego gorsetu księżniczki, bez tych wszystkich zasad, bez tego, że to czy tamto wypada. Spojrzała na siebie, jak na zwyczajną kobietę, jak na człowieka.

Wędrowała dalej nowo obraną drogą. Czasem spotykała tych, którzy ją znali, a oni z trudem ją poznawali. Nie mogli uwierzyć, że to ta sama osoba, tak bardzo zmieniła się zewnętrznie i wewnętrznie, na szczęście w dobrym kierunku, co podkreślali spotkani ludzie. Nie zmieniły się tylko jej wymowne oczy, choć teraz wypełniały je ciekawość świata i blask, była w nich iskra życia.

Nie walczyła już z dobrą wróżką, która w niej była, która przejawiała się się w empatii, w niesieniu pomocy, w dobroci serca. Jednakże Księżniczka wyzbyła się tej naiwności, która wcześniej w niej była. Z wolna budziła się w niej Czarownica, czyli świadomość siebie, swojej kobiecości i swojej wartości, dążenie do rozwoju, równowagi, życia w zgodzie z samą sobą i z otoczeniem.

Po kilkunastu dniach wędrówki Księżniczka dotarła do rozstaju dróg. Cztery drogi - każda prowadząca w innym kierunku. Przy rozstaju rosło kilka drzew, a pomiędzy nimi leżał wielki kamień. Na głazie siedział mężczyzna, a obok niego na ziemi leżał jego plecak. Mężczyzna nie był takim zwyczajnym facetem, jakich wielu - był to Mag - Wędrowiec. Mag przyglądał się niebu i drzewom, a po chwili nachylił się nad plecakiem, otworzył go i zaczął wyjmować z niego małe i większe kamienie. Księżniczka nie wiedziała, dlaczego to robi. W jej głowie kłębiły się tysiące pytań, a na usta cisnęło się jej mnóstwo słów. W milczeniu przyglądała się Magowi. Z trudem powstrzymywała się od zadania mu tych wszystkich pytań, które tak bardzo chciała wypowiedzieć.

Kiedy Mag-Wędrowiec wyjął z plecaka wszystkie kamienie, zaczął wyjmować z niego pamiątki, które zebrały mu się w czasie całej długiej wędrówki. Część z nich odkładał obok kamieni, a inne wkładał z powrotem do plecaka. Kiedy się z tym uporał, podniósł wreszcie głowę i spojrzał w kierunku Księżniczki. Wiedział, że od dłuższego czasu mu się przygląda. Popatrzył raz jeszcze w niebo i wstał, jednocześnie spoglądając w oczy Księżniczce. Zrobił dwa kroki w jej stronę.
"Mam do ciebie tysiące pytań. To aż dziwne, że ci o tym wspominam, skoro właściwie wcale się nie znamy." - przemówił Mag. "Wiem, że przyglądasz mi się od dłuższego czasu" - kontynuował "i chciałbym...............".........

środa, 11 lipca 2012

To skomplikowane. cz. 1

Rozczochrana i lekko brudna od wilgotnej ziemi przebywałam sobie na balkonie i grzebałam w kwiatkach, pozbywając się przy okazji suchych kwiatów i żółtych liści (jak tak dalej będzie padać to mi się kwiatki wykończą przez te ilości wody, które hurtowo wręcz leją się z nieba), dopóki z zamyślenia nie wyrwał mnie dźwięk dzwonka. "Kogo diabli nadali o tej porze? Nie spodziewam się żadnych gości." - pomyślałam. Dzwonek dzwonił jak na alarm, więc wytarłam brudne ręce w spodnie i szybko podbiegłam do drzwi, zaliczając po drodze uderzenie kolanem w kanapę. "Że też ta cholera musiała stanąć mi na drodze akurat, kiedy mi się spieszy." - mruknęłam wściekła i masując sobie obolałe kolano, otworzyłam drzwi.

- Dzień dobry pani. Policja.

- Jakbym nie widziała - pomyślałam.

- Czy mamy przyjemność z panią Magdaleną Innes?

Wymamrotali jakieś stopnie i nazwiska, z których zrozumiałam tylko tyle, że jeden z nich to jakiś Jędrzejewski a drugi Korczyński, pokazali te wszystkie legitymacje , odznaki i inne takie.

- Tak, to ja. A o co chodzi? Czyżby znowu o tego sąsiada z naprzeciwka albo o jego syna? Ja o nich niczego nie wiem. Od kilku lat już tu nie mieszkają i słuch po nich zaginął, ale przynajmniej wreszcie zapanowała tu cisza.

- Nie, nie chodzi o nich. O panią nam chodzi. - powiedział Jędrzejewski.

- Zamkną mnie panowie od razu czy najpierw wyjaśnią powód swojej wizyty? - zapytałam, chcąc rozładować swoje napięcie, bo jak Boga kocham nie byłam sobie w stanie przypomnieć, żebym zrobiła ostatnimi czasy coś takiego, za co miałaby mnie ścigać policja.

- Możemy wejść? - zapytał Korczyński?

- Proszę bardzo. Niech panowie wchodzą. Może przynajmniej dowiem się w co zostałam wplątana - powiedziałam i otworzyłam szerzej drzwi, wpuszczając obu panów do środka. To teraz te stare babsztyle będą miały chociaż powód do dziwnych spojrzeń w moim kierunku i przynajmniej dostarczę im trochę atrakcji w postaci nowego tematu do rozkładania na czynniki, w czasie codziennych posiedzeń na ławeczce koło parkingu - pomyślałam.

- Przejdę od razu do rzeczy. Wiesław Borkowski nie żyje. Sądzimy...

- A co ja mam z tym wspólnego?! - przerwałam Korczyńskiemu mocno oburzona, że jak może coś sądzić, że ja co?

- Niech się pani uspokoi. Nikt pani nie podejrzewa o zabójstwo. Na razie. Sądzimy jednak... - kontynuował Korczyński dopóki znowu mu nie przerwałam dając wyraz swojemu uczuciu ulgi.

- Sądzimy jednak, że ... - Korczyński kontynuował nie zrażony - może pani wiedzieć, kto chciał denata zabić. Pani go dobrze znała... - jednak znowu nie pozwoliłam mu dokończyć.

- A skąd pan to wie? Jakim cudem panowie na mnie trafili? - pytałam nieco zdziwiona. - Ja z nim nie utrzymuję od miesięcy żadnych kontaktów. Mogą mi to panowie wyjaśnić?

- Znaleźliśmy w jego skrzynce mailowej list, adresowany do pani. Zamordowany nie zdążył go wysłać...

- A dlaczego on miałby do mnie pisać list?

- Mieliśmy nadzieję, że pani nam to wyjaśni.

- Ja?! A skąd! Natomiast mogę zrobić panu zaraz całą listę osób, które byłyby szczęśliwe, względnie same wzięłyby się za usunięcie Wieśka z tego padołu. Na pierwszym miejscu umieściłabym siebie i dziwię się, że mnie jeszcze panowie nie zamknęli chociaż do wyjaśnienia czy coś. Z chęcią udam się z panami na komendę, bo aż nie mogę uwierzyć w takie szczęście, że Wiesiek kopnął w kalendarz. Nie jestem potrzebna czasem do oglądania jego zwłok? Bo wiedzą panowie, z chęcią bym obejrzała dla własnej pewności, że to na pewno on.

Obu mężczyznom mój entuzjazm odebrał mowę. A co? Miałam może zalewać się rzewnymi łzami z powodu takiej pijawki, jaką był Wiesiek? Niedoczekanie. Tego mordercę to ja bym na rękach nosiła, ozłociłabym go za to, że tak sprawnie pozbawił mnie problemu, który miałam na głowie od lat już wielu i żadnym sposobem nie mogłam się go pozbyć.

Pierwszy odzyskał ludzką mowę Jędrzejewski, który do tej pory był dość milczący.
- Jak to? Nie zasmuciła pani śmierć pana Borkowskiego?

- Ani trochę. Widzi pan, on mi od lat zatruwał spokojną egzystencję swoimi wyskokami i nagłymi wybuchami uczuć. Wreszcie sąsiedzi będą mogli spać spokojnie, nie będąc narażeni na nocne ekscesy w jego wykonaniu i to tuż pod moim balkonem.

- No tak. Jednak proszę, aby opanowała pani trochę tę swoją radość i spróbowała przypomnieć sobie czy ktoś groził panu Borkowskiemu?

- Mnóstwo ludzi. W tym i ja sama.

- No dobrze. A czy nie wie pani o jakichś podejrzanych kontaktach i interesach pana Borkowskiego?

- Nie tylko ja wiem. On cały był podejrzany - stwierdziłam i zachichotałam.

Miny obu policjantów mówiły mi, że zaczynam się coraz bardziej wkopywać w tę aferę i że jeśli nie zacznę zachowywać się w miarę normalnie, to jak amen w pacierzu mnie zamkną i tyle będzie z mojego dobrego humoru, w który niewątpliwie wprawiła mnie śmierć Wieśka.

- Przepraszam panów za moje zachowanie, ale powstrzymać radości nie mogę... - palnęłam głupio. - Cholera, naprawdę sobie grabić zaczynam i zaraz będę mieć poważne kłopoty... - pomyślałam chyba w złą godzinę.

- Może lepiej będzie jak pojadę z panami na komendę - zaproponowałam, bo potem jak drugi raz będę musiała coś powtórzyć, to jeszcze mi się pomyli, o czymś zapomnę, a tak to sobie panowie spiszą, bo tego jest bardzo dużo. Wiesiek chyba nigdy nie prowadził interesów, które nie byłyby podejrzane. Wokół niego kręciło się zawsze mnóstwo dziwnych ludzi..... Zaraz zaraz, a mają panowie ten list Wieśka do mnie? Mogłabym go zobaczyć?

- Pani zdaje się dużo wie, nawet bardzo dużo - stwierdził Korczyński, jakby odkrył Amerykę. - Proszę, oto list, a raczej jego część, bo denat go nie skończył. Być może nie zdążył.

Podał mi wydruk maila. Wiadomość była wyjątkowo długa jak na Wieśka. Co też on tam nabazgrolił? Gorączkowo zaczęłam czytać list, z którego dało wyłowić się, że....

wtorek, 10 lipca 2012

Księżniczka i Mag. cz. 2

 Przed podróżą

Księżniczka jak każda prawdziwa księżniczka miała swój zamek. Kiedy była małą dziewczynką mieszkała w nim wraz ze swoimi rodzicami, siostrami i braćmi. Stopniowo zamek opuszczali bracia i siostry, przenosząc się w inne miejsca i zakładając swoje rodziny. Mimo że Księżniczka nie była chowana pod kloszem, nie znała za bardzo życia. Była młoda i naiwna. Spędzała czas z rówieśnikami, rodzice dbali o jej edukację.

Młoda Księżniczka nie była grzeczną, ułożoną dziewczynką. Wymykała się z zamku, robiła psikusy służbie. Wciąż wtłaczano jej do głowy, że dziewczynka nie powinna tak się zachowywać. Miała być miła, grzeczna, ładnie gładko uczesana, czysto i pięknie ubrana, a już Księżniczka to powinna wyglądać jak laleczka. Początkowo Księżniczka się buntowała, ale kiedy zaczęła dorastać, zauważyła, że pannami wokół interesują się chłopcy, a nią nikt jakoś zainteresować się nie chciał. Dlatego Księżniczka postanowiła się zmienić i dostosować do norm społecznych. Chciała być kobieca. Wokół panowało przekonanie, że prawdziwie kobieca kobieta dba o wygląd, chce podobać się mężczyźnie, nawet jak jest mądra to tego aż tak bardzo nie okazuje, jest słabsza fizycznie od mężczyzny, którego powinna słuchać, bo mężczyźni są mądrzejsi, kobieta jest słabą istotą i tylko życie razem z mężczyzną i założenie rodziny są czymś najlepszym dla Księżniczki.
Muszę tu dodać, że rodzice Księżniczki byli postępowi bardzo, żyli w związku partnerskim, ale Księżniczka wtedy jeszcze nie dostrzegała tego, myśląc w kółko tylko o tym, co by tu zrobić, aby zainteresował się nią jakiś książę.

Niestety, nawet księżniczkom nie żyje się jak w bajce. Księżniczka ledwie zdążyła osiągnąć pełnoletność i zaczęła wchodzić w dorosłe życie, straciła oboje rodziców. Została sama. Wokół mówiono jej, że powinna poszukać sobie kandydata na męża. Księżniczka za bardzo nie wiedziała, jak to zrobić. Co rano siadała w oknie najwyższej wieży, ładnie ubrana i uczesana, wyglądała przez okno, czekając na księcia. Przyjeżdżali pod jej zamek i baronowie, i hrabiowie, i książęta, nawet królowie. Jedni byli odprawiani zanim wjechali nawet na dziedziniec zamku, a z innymi Księżniczka spotykała się podczas obiadów i na balach. Jednak żaden z mężczyzn, ubiegających się o jej rękę, nie przypadł jej do gustu, bo... żadnego nie pokochała. Księżniczka wierzyła w miłość, w miłość od pierwszego wejrzenia, w miłość po grób.

Długo czekała, ale nie mogła się zakochać. Pewnego dnia, kiedy tak siedziała w oknie, pomyślała, że zaprosi do swojego zamku pierwszego mężczyznę, który się nią zainteresuje. Niedługo potem Księżniczka spotkała mężczyznę. Ani za bardzo nie podobał się jej fizycznie, ani też nie czuła, aby jej serce mocniej biło, ani też za bardzo nie kleiła im się rozmowa. Jednak Księżniczka pomyślała, że może wcale tej miłości nie spotkać, skoro tak długo jej nie udało się znaleźć księcia.

Mężczyzna był chytry, przebiegły. Chciał usidlić Księżniczkę i zdobyć jej zamek. Chciał zatrudnić się na etacie księcia w zamku Księżniczki, a Księżniczka miała mu usługiwać. Takiego było pragnienie owego mężczyzny, który próbował kreować się na Myśliciela, a w rzeczywistości był jedynie oszustem, chamem. Oszust starał się rozkochać w sobie Księżniczkę. Robił jej prezenty, często ją odwiedział, zapraszał na wycieczki. Robił tylko to, co ona lubiła. W końcu zaprosił ją zimą na wycieczkę w góry i oświadczył się jej. Księżniczka przyjęła oświadczyny, ale tylko dlatego, że wciąż miała w pamięci ludzkie słowa - że kobieta bez mężczyzny jest niczym, zginie marnie, nie poradzi sobie. Księżniczka nie kochała Oszusta, ale myślała, że będzie dla niej dobry.

Po powrocie z gór Oszust wprowadził się do zamku. Jak tylko to uczynił, zaraz zaczął się panoszyć po całym zamku. Za plecami Księżniczki pozwalniał służbę, gnębił poddanych, a Księżniczkę zaczął urabiać tak, że dość szybko dziewczyna zaczęła mu usługiwać, nadskakiwać mu w obawie, aby jej nie zostawił. Oszust wmówił jej, że nikt poza nim jej nie zechce, bo jest taka szpetna, głupia, niezdarna i powinna się cieszyć, że on ją w ogóle zechciał za żonę. Księżniczka patrzyła na siebie tylko oczami Oszusta. Przestała się uśmiechać. Gasła w niej radość życia.

Po pewnym czasie Księżniczka czuła się coraz słabsza, zmęczona i nieszczęśliwa. Miłość powinna uskrzydlać, a ona z dnia na dzień była załamana i nie chciało się jej żyć. Pewnego dnia, gdy gburowaty Oszust siedział, bujając się na krześle, w Księżniczce obudziła się dawna księżniczka, więc ze złością kopnęła w nogę krzesła i Oszust zwalił się na ziemię. Księżniczka zaczęła na niego wrzeszczeć, rzucała w niego wszystkim, co wpadło jej w rękę. Miała dość i chciała wyrzucić go z zamku. Oszust dopiero odkrył wszystkie karty. Rzucił się na Księżniczkę z pięściami, jednak ona nie ustąpiła. Wyrzuciła Oszusta na zbity pysk. Kiedy to zrobiła, poczuła, jakby zdjęła sobie z pleców ogromny ciężar.

Księżniczka postanowiła, że koniecznie musi poznać prawdziwe życie, ludzi, nauczyć się obserwacji i życia. Ufna we własne siły położyła się spać, aby następnego dnia wyruszyć w drogę.

Przed Magiem


Księżniczka wstała, zabrała swoje rzeczy, podparła drzwi kołkiem i wyruszyła w drogę. Najpierw postanowiła udać się do pobliskiego miasta, aby zakupić wygodniejsze ubranie i udać się do fryzjera. Księżniczka zaopatrzyła się w wygodne buty, odpowiednie na każdą pogodę, kurtkę, która chronić ją miała przed wiatrem i deszczem, sweter, spodnie typowo męskie i plecak. W nowym ubraniu udała się do fryzjera, aby ściąć swoje długie włosy. Fryzjerka była bardzo zdziwiona, że dziewczyna chce się pozbyć tak pięknych włosów. Jednak Księżniczce długie włosy kojarzyły się z kobiecością, naiwnością, uległością. Chciała zapomnieć o poprzednim związku, chciała ukryć swoją kobiecość, może nawet wyzbyć się jej. Czuła, że właśnie ta kobiecość osłabiła ją, sprawiła, że wpadła w sidła potwora.

Kiedy fryzjerka wzięła do ręki nożyczki, Księżniczka zamknęła oczy. Otworzyła je dopiero wtedy, kiedy było już po wszystkim. Spojrzała w lustro i ujrzała nową siebie, pewną siebie. Po wyjściu od fryzjera postanowiła udać się do baru, aby się napić czegoś mocnego. Weszła do jednej z pobliskich knajp, usiadła przy barze, zamawiając wódkę. Nawet zupełnie krótkie włosy, obcięte tuż przy czaszce, nawet typowo męskie, luźne ubranie nie potrafiły zmazać zupełnie jej urody i ukryć kobiecości.

Kiedy tak sobie przy tym barze siedziała, przysiadł się do niej pewien facet. Zagadnął ją i od słowa do słowa przeszli dość szybko do czynów. Jednak Księżniczka nie poszła na całość, bo nie było to jej zamierzeniem. Chciała tylko sprawdzić, czy taka "zeszpecona" może być atrakcyjna dla mężczyzn, czy będą dostrzegać jej kobiecość, czy któryś zwróci uwagę na jej wnętrze, na jej inteligencję.

Rozmowa w barze była tylko jedną z rozmów z mężczyznami. Takich wymian zdań było wiele. Dzięki nim Księżniczka poznawała swoje możliwości, sprawdzała siebie.

Postanowiła także zapisać się na uniwersytet i pójść do pracy, bo przecież z czegoś żyć musiała. Zresztą nie chciała, aby wydało się, że jest księżniczką. Dlatego wybrała się do odległego dużego miasta. Wybrała jeden z kierunków na uczelni, wynajęła sobie pokój i znalazła pracę. Ubierała się nadal mało atrakcyjnie, stroniła od sukienek i szpilek, nosiła krótkie, byle jak przystrzyżone włosy. Znalazła wielu nowych znajomych, przyjaźniła się z facetami, chodziła z nimi na piwo. Chciała ich poznać i zobaczyć, jak to jest mieć nad nimi władzę. Jak to jest zaciągnąć atrakcyjnego faceta do łóżka, a po seksie porzucić. Pójść sobie tak po prostu, nie przejmując się jego telefonami, pytaniami.

W tamtym czasie Księżniczka zaczęła dużo pić, aby znieczulić się przed takim seksem. Miała kilku partnerów, z którymi poza łóżkiem, niewiele ją łączyło. Nie potrafiła się zakochać, nic właściwie do żadnego nie czuła. Puste związki, pusty seks, puste życie.
Z drugiej strony świetnie radziła sobie na studiach, zaliczała egzaminy bardzo szybko, aby szybciej skończyć naukę, rozwijała się w pracy, chodziła na różne zajęcia, na szkolenia, zaczęła uprawiać sport.
Pijaństwo i imprezy to nie był jej żywioł. Mężczyźni, których poznawała nie sprawiali, że miękły jej nogi. Seks był nijaki, związki były byle jakie, a ona zdała sobie sprawę, że nie potrzebuje takich jałowych związków, nie potrzebuje udowadniać sobie własnej wartości w męskich ramionach. Nie potrzebuje potwierdzać własnej wartości, atrakcyjności, pewności siebie w oczach mężczyzn. Nie potrzebuje, bo dostrzega ją w sobie, bo zaczyna patrzeć na siebie swoimi oczami i widzieć siebie taką, jaką jest.

Księżniczka postanowiła wyruszyć dalej w drogę, ponieważ wiedziała już w jaki sposób ma szukać siebie. Z Księżniczki zaczęła się stawać Czarownicą.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Księżniczka i Mag. cz. 1

Zamek jest pusty, ale kiedyś chciała w nim zamieszkać księżniczka. Księżniczka szukała swojego księcia, jak każda księżniczka. Jednakże tego księcia nigdzie nie było. Pojawiali się różni mężczyźni, królowie, książęta, szlachcice, baronowie, itd. itd. Księżniczka do żadnego nie pasowała, żadnego w tym swoim zamku na etacie księcia nie widziała.

Pewnego dnia przywędrował do księżniczki mężczyzna. Był przebiegły jak lis, bo chciał mieć księżniczkę w swojej kolekcji. Ona była trochę naiwna, wierzyła zbyt mocno w dobro, w szczerość intencji, nie słuchała swojej intuicji, która kazała być jej nieufną. Księżniczka dała się zwieść i zakochała się. Gdy spadł śnieg wyjechała razem z owym typkiem w góry. W pięknej zimowej scenerii zgodziła się zostać żoną mężczyzny, mimo że wcale nie widziała go, jak i innych na etacie księcia w swoim zamku, choć on do tego zamku wpychał się wręcz siłą, zachwalając go na prawo i lewo. Księżniczka nie była łasa na pochlebstwa, ale po pewnym czasie, zaczęła się zastanawiać nad tym, że może on widzi więcej niż ona i ubzdurała sobie, że on taki wspaniały. A on był interesowny.

Kiedy księżniczka zgodziła się na małżeństwo, zaczął się jej dramat. Typek wprowadził się z tobołami do zamku. Poczuł się tak pewnie jak jakiś pan na włościach, bo skoro księżniczka już prawie jest jego, to wszystko co do niej należy, też tak prawie jest jego. Zrobił sobie z księżniczki służącą, praczkę, pomywaczkę, kucharkę, sprzątaczkę. Miała mu usługiwać i wszystko pod nos podtykać, bo on tu pan i władca. Księżniczka była zaślepiona długi czas, ale kiedy jej delikatne dłonie, zaczęły szczypać od wody i detergentów, kiedy w lustrze już nie widziała uśmiechniętej twarzy, stwierdziła, że coś tu jest nie tak. Ona dopiero co zgodziła się być żoną tego gbura, a ten ją już traktuje jak własność. 

Przez pewien czas wyglądała przez okno zamkowej wieży, wypatrując jakiegoś rycerza na białym koniu. Pojawiło się kilku, ale szybko stwierdziła, że i oni nie są funta kłaków warci. Musiała poradzić sobie sama. Na początek zrobiła awanturę gburowi, kopiąc w nogę stołka, na którym ów gbur się bujał... gbur spadł i wylazło szydło z worka. Rzucił się z pięściami na Księżniczkę, wściekły, że go z zamku chce wyrzucić. Jednak nasza Księżniczka zahartowała się przez ciężką pracę, więc wrzeszczała, krzyczała, szarpała się, byle tylko gbura wyrzucić z zamku. Pewnie by jej ktoś pomógł, gdyby gbur nie pozwalniał całej służby. Po ciężkim boju Księżniczka wywaliła gbura na zbity pysk ze swojego zamku. Po czym doprowadziła się do porządku, spakowała resztę swego przyodziewku i dóbr. Zostało tego tak niewiele, że bez trudu mogła zapakować to w średniej wielkości plecak. Resztę jej dobytku gbur przehulał albo zniszczył. Nie miała wiele. Zamek zionął pustką, więc zabrała swoje rzeczy, podparła drzwi kołkiem i wyruszyła w świat.

Na swojej drodze Księżniczka spotykała różnych ludzi. Byli i tacy, którzy jej pomogli, i wielu takich, którym ona pomogła. Byli i źli, i dobrzy. Tak sobie wędrując Księżniczka zrozumiała, że wcale nie jest tak naprawdę żadną księżniczką. Nigdy nią nie była. Dała się wcisnąć w ciasny gorset księżniczki tym wszystkim księciuniom, baronom, hrabiom, itd. Była kimś pomiędzy dobrą wróżką, a wiedźmą, czarownicą, w której inni chcieli widzieć księżniczkę. Miała swój zamek, ale zamek mniejszy czy większy miało wielu, chyba że go przehulali, przehandlowali czy pozwolili sobie zabrać.

Podczas swojej wędrówki Księżniczka zrozumiała, że wcale nie potrzebuje księcia, arystokraty, który na białym koniu przybędzie po nią i odmieni jej los. Sama ma wpływ na swoje życie, na zmiany swojego losu. Zrozumiała także, że szuka Maga, a dokładniej Maga - Wędrowca, trochę podobnego do niej, takiego trochę mistrza, a trochę włóczęgi.

Pewnego dnia Księżniczka doszła do rozstaju dróg. Tam spotkała Maga-Wędrowca. Siedział sobie na przydrożnym głazie. Siedział i patrzył w niebo. Obok głazu leżał jego plecak. Mag na coś, na kogoś czekał. Już nie księżniczka, lecz Wróżka - Czarownica stała i patrzyła na Maga, obserwowała, jak wyjmuje ze swojego plecaka kamienie. Spoglądała na Maga w milczeniu, choć na usta cisnęły się jej tysiące pytań. Czekała. Czekała na właściwy moment...