czwartek, 23 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 16


"Powinniśmy się jej pozbyć" - wciąż dźwięczało mi w uszach, gdy wsiadłam do auta, usiłując jakoś zebrać myśli. Byłam wściekła. Najchętniej sama pozbyłabym się tego podleca, paskuda przebrzydłego. Zastanawiałam się nad tym, czego mam się spodziewać. Czy mnie gdzieś wywiozą, czy na mnie napadną, nastraszą, czy mnie do szpitala wyślą, czy dadzą mi jednak jeszcze trochę pożyć, czy usuną mnie z tego padołu, nie zwracając uwagi na moje protesty. Jeśli myślą, że ja się dam zaszlachtować jak zwierzę albo że w ogóle dam sobie coś zrobić, to są wyjątkowymi idiotami. Chyba powinnam powiedzieć o tym Michałowi... ale może jeszcze nie teraz.

Odczekałam resztę ich rozmowy (wolałam nie wiedzieć, jakim też sposobem chcą się mnie pozbyć) w samochodzie. W końcu Igor wyszedł i udał się do swojego auta. Postanowiłam jechać za nim. Na wszelki wypadek trzymałam się w bezpiecznej odległości, starannie pilnując, aby oddzielały nas jakieś samochody. Nie mogłam sobie pozwolić na to, aby ten kretyn mnie zauważył. Wtedy to już na pewno długo bym nie pożyła.

Przejechaliśmy zaledwie kawałek, gdy Igor się zatrzymał na przystanku i zabrał stamtąd jakąś kobietę. Nie zdziwiłabym się, gdyby to była jakaś młoda, wychudzona, długonoga, mocno opalona blondynka w typie barbie z długimi tipsami... Wciąż się mnie czepiał, że powinnam wyglądać bardziej reprezentacyjnie, co znaczyło, że jak barbie. Ta kobieta była jakaś inna. Mówił o takich, że są przeciętne i brzydkie.

Igor podwiózł ją do jednego domu przy Korzennej. Stwierdziłam, że później się na tej Korzennej porozglądam, bo lepiej go nie stracić z oczu. Jechałam tak za nim jeszcze trochę, aż dojechaliśmy na Ogrodową. Igor wysiadł i poszedł do kamienicy, w której mieszkał Wiesiek. Czego on mógł chcieć stamtąd? Poszłam za nim. Dobrze, że miałam płaskie buty, bo przynajmniej nie było słychać moich kroków. W tej Wieśkowej kamienicy akustyka była naprawdę niezła.

Wiesiek posiadał dwa mieszkania i dom. W domu spotykał się z panienkami, czasem w nim mieszkał, choć częściej można go było zastać tam, gdzie go zamordowano. W kamienicy załatwiał te swoje podejrzane interesy. Ciekawe skąd Igor dowiedział się o Ogrodowej? Może od tych swoich bandziorów... Wiesiek go nie lubił ze wzajemnością, ode mnie by się niczego nie dowiedział. Zresztą nikt ze znajomych nie wiedział o tej kamienicy. Czego on może tam szukać?

Weszłam cicho do budynku. Z piętra dochodziły przyciszone głosy. Igor... i jeszcze jakiś facet. Schodzili w tempie ślimaczym, rozmawiając. Stanęłam za schodami, przy wyjściu na podwórko.

- Pilnuj jej. Muszę wiedzieć, co ona robi, gdzie bywa, z kim się spotyka - usłyszałam, jak Igor mówił do faceta.

- A nie lepiej ją sprzątnąć od razu? - zapytał tamten.

- Muszę wiedzieć, ile ona wie. Może jeszcze być mi potrzebna. Na pewno wie więcej niż mówi - wyjaśnił Igor.

- Może nasłać na nią Drzazgę? - zapytał tamten.

"Kto to u licha jest Drzazga?" - pomyślałam. - "Przynajmniej potrzymają mnie jeszcze trochę przy życiu" - stwierdziłam i od razu mi ulżyło, a serce przestało walić mi jak oszalałe.

- Nie nabierze się, choć można spróbować, ale jeszcze nie teraz. Pilnuj jej. Ty nie wiesz, do czego ta cholerna baba jest zdolna. Ty wiesz, co ja z nią miałem? Ile ja się musiałem namęczyć, żeby mnie do domu wpuściła? - narzekał Igor.

"Co za świnia! Bardzo dobrze, że go wykopałam. Pewnie do Wieśka chciał dotrzeć" - rozważałam w myślach. Byłam coraz bardziej wkurzona na Igora. - "Ma jak w banku, że mu nie odpuszczę. Niech no ja się tylko dowiem w jakim charakterze ten palant występuje w tym cyrku!"

- Dobra. Zrobione. Nie spuszczę z niej oka - powiedział tamten.

- Ona może znaleźć to, na czym nam zależy. Ona dobrze go znała. Niech tylko nas naprowadzi - powiedział Igor. Podał tamtemu rękę, zbiegł ze schodów i wyszedł.

"To mam świetną okazję, aby ich skołować. Co za głupki." - pomyślałam, czekając aż ten drugi też wyjdzie. Usiłowałam zza schodów zobaczyć jak tamten wygląda, ale niewiele zauważyłam. Wydał mi się jakiś znajomy. To chyba ten pierwszy od fontanny, ale głowy za to bym nie dała.

Wiedziałam, że muszę być ostrożna, bo będą mnie pilnować. To była jedyna okazja, abym zajrzała do tego mieszkania, spróbowała się dostać do skrytki, o której kiedyś wspomniał Wiesiek. Oni nie wiedzieli, gdzie ja się w tej chwili znajduję. Kolejny raz mogę nie mieć takiego farta.

sobota, 18 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 15


Co on tu robi? Przecież zawsze twierdził, że moje upodobanie do Starego Kanału, Cmentarza Starofarnego i jeszcze kilku innych miejsc w B. jest zupełnie nienormalne, bo według niego są takie brzydkie, nijakie... Teraz już mnie to przestaje dziwić, dlaczego do tej pory tak twierdził. Ciekawe po co tu przyszedł? Ledwie to pomyślałam, zobaczyłam, że Igor przechodzi na drugą stronę ulicy i idzie w kierunku bramy cmentarza. Gdy tylko przeszedł przez bramę, wysiadłam z auta, żeby mieć lepszy widok na jego poczynania. Musiałam być ostrożna, żeby mnie czasem nie przyuważył. 


Podeszłam bliżej i stanęłam, opierając się o mur, tuż przy bramie. Mogłam stamtąd swobodnie obserwować to, co działo się na cmentarzu i miałam pewność, że nie jestem widziana. Igor poszedł w stronę muru i grobowca, dokładnie tam, gdzie był kawałek blachy z mapą. Wziął metal do ręki i schował do reklamówki, którą miał ze sobą. Wrócił na główną ścieżkę, tę na wprost wejścia i zaczął grabić ziemię dookoła jednego z nagrobków. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Jeszcze tylko brakuje, żeby przyszedł któryś z bandy...


W czas pomyślałam. Ledwie myśl o bandzie przemknęła przez mój mózg, zobaczyłam, że od strony centrum miasta podąża facet, którego widziałam koło fontanny w parku. Nie miałam, gdzie się schować, więc przeszłam na drugą stronę ulicy i zrobiłam kilka kroków w kierunku przystanku autobusowego. Facet wszedł na cmentarz, wyciągnął z kieszeni znicz, zapalił go i postawił na pierwszym z brzegu nagrobku. Igor właśnie skończył udawać, że grabi i podszedł do faceta. Co ja bym dała, aby dowiedzieć się, o czym oni rozmawiają. 


Przeszłam na drugą stronę tak, żeby mnie na pewno nie zauważyli i podkradłam się pod bramę. Usłyszałam tylko jedno zdanie, zanim przywarłam do muru z czerwonej cegły, jakbym chciała się w niego wtopić. 

wtorek, 14 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 14


Podeszłam bliżej i podniosłam kawałek blachy, oparty o mur. Były na nim wyryte jakieś napisy, linie... i to była mapa. Bardzo możliwe, że ktoś zostawił ją tam specjalnie, więc nie mogłam jej zabrać, ponieważ automatycznie rzuciłabym wszelkie podejrzenia na siebie, a i tak już zbyt dużo wiem. Wyjęłam z torebki notes i długopis. Postanowiłam odrysować sobie tę mapę, bo mogła mi się przydać. Nazwy niewiele mi mówiły, były jakieś takie pomieszane, jakby pochodziły z dwóch czy trzech różnych map. 

Kartkę z rysunkiem schowałam do kieszeni, blachę odstawiłam i wyszłam z cmentarza. Nic więcej tam nie znalazłam. Wsiadłam do samochodu, wyjęłam kartkę z kieszeni... Przyglądałam się jej dość długą chwilę, mając nadzieję, że może do mnie jakoś przemówi, że wpadnie mi coś do głowy. Zmusiłam do myślenia swoje komórki mózgowe i... zaczęłam zginać, składać kartkę, usiłując jakoś to wszystko dopasować. 
Dźwięk telefonu przywołał mnie do rzeczywistości. Dzwoniła Basia. Dowiedziałam się od niej tylko tyle, że pod adresem, który jej podałam, mieści się firma, zajmująca się importem przetworzonych warzyw i owoców. Ta sama branża... Pewnie przykrywka. Dobrze byłoby bliżej się im przyjrzeć, sprawdzić ich kontakty, ale nie mogłam mieszać w to Basi. Po chwili zadzwonił także John.

- Słuchaj, ten adres, który mi podałaś, to prawie centrum. Trzeba przejść przez jedną boczną uliczkę, później koło straganów z rybami, minąć targowisko Chińczyków, wejść w bramę, minąć śmietnik i znajdzie się to, czego się szuka - powiedział John.

- Cholera! Tak myślałam, że to tam. Źle jest.

- Pewnie, że nie jest dobrze. Widziałem tam ludzi. Nie wzbudzają zaufania. Tam obok jest zielarz, ale robi z nimi interesy. Pewnie to jakiś ich łącznik czy ktoś. Interes ma legalny, ale to na pewno przykrywka. Podsłuchałem jedną rozmowę i jestem prawie pewny, że handlują narkotykami i ludźmi. Lepiej trzymaj się od tego z daleka i nic nie kombinuj.

- John, ja jestem w środku tego całego bagna. Znalazłam się w nim zupełnie przez przypadek, Wiesiek mnie w to wrzucił. Za połowę mojej wiedzy o tej całej sprawie powinni mnie wykończyć, więc jak będę wiedzieć trochę więcej, to bardziej już sobie nie zaszkodzę. Dziękuję Ci bardzo za pomoc. Uważaj na siebie John.

- To raczej Ty powinnaś uważać na siebie. Jakbyś czegoś potrzebowała, dzwoń.


- Dziękuję. Trzymaj się. Jak to wszystko się skończy, to będę Ci mogła opowiedzieć ze szczegółami całą sprawę, o ile mnie wcześniej nie ukatrupią.
- W porządku. Jednak pilnuj się, bo chciałbym wiedzieć w jakiej zabawie tym razem brałaś udział.


No to pięknie. Grubsza sprawa, międzynarodowa banda... Tylko skąd tam się wziął Wiesiek? Nadal nie potrafiłam tego zrozumieć, jakoś go tam przyczepić. Widziałam go z różnymi typkami, wiem, że prowadził z nimi jakieś interesy, ale przecież gdzieś był początek. Ten idiota musiał się tam jakoś wplątać w ten światek. Tylko jak? Może należałoby dotrzeć do tej całej Angeli...? Chyba trzeba zrobić sobie małą wycieczkę zagraniczną... I jeszcze ten Igor...


Nagle mnie olśniło. Wróciłam do składania kartki z mapą. Przypatrzyłam się, pozginałam i... no tak... Latisana i Dublin. Że też ja na to od razu nie wpadłam... W domu muszę koniecznie porównać to, co mi wyszło z planami miast. 


Wszystko powoli zaczynało się układać w mojej głowie. Zastanawiało mnie jeszcze jedno. Co wspólnego z tym wszystkim ma Igor... Z Wieśkiem sympatią się nie darzyli...

Ledwie zdążyłam to pomyśleć, zobaczyłam Igora, zmierzającego w stronę cmentarza i kanału.

sobota, 11 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 13


W nocy nie mogłam spać. Myślałam wciąż o tych listach. Chyba nikt tak naprawdę dobrze nie znał Wieśka. To dziwne, że nikomu się nie zwierzał, nie opowiadał o sobie i chyba właściwie nie miał przyjaciela z prawdziwego zdarzenia.

Koło piątej już nie wytrzymałam i wstałam. Powlekłam się do kuchni, aby zrobić sobie mocną herbatę, bo na kawę w ogóle nie miałam ochoty. Patrzyłam na powoli budzące się słońce i zastanawiałam się nad tym, komu zlecić sprawdzenie tych miejsc za granicą. Dublin był prosty. Wysłałabym tam Johna. Przyzwyczaił się już do moich dziwnych pomysłów i nietypowych próśb. A resztę... Hmmm... Ta Belgia to w sumie mało ważna. Zresztą niedaleko tej mieściny mieszka Baśka, a jej narzeczony codziennie przejeżdża tamtędy do i z pracy... Niech ja się spokojnie zastanowię. Kartka... Długopis... Muszę to sobie spisać, bo zaraz sama się pogubię w swoich myślach. 

O ósmej rano miałam już plan gotowy. Postanowiłam po południu zadzwonić do Johna i poprosić go, aby zobaczył, co się dokładnie mieści pod tym irlandzkim adresem. Z grubsza wiedziałam, gdzie to jest, ale przecież nie zwracam uwagi na numer każdego mijanego budynku. Do Basi maila zdążyłam już także wysłać. Jeśli przeczyta do południa, to wieczorem mogę się spodziewać odpowiedzi. 

Zgarnęłam wszystkie listy od Angeli do torebki, a raczej torby. Jakoś rzadko nosiłam ze sobą małą torebkę, bo nie chciały się tam zmieścić wszystkie potrzebne mi rzeczy. Nie chciałam chodzić z tymi listami przy sobie, więc skserowałam je i zadzwoniłam do Michała, że mu je podrzucę jednak dzisiaj. Lepiej było się tego pozbyć szybko. Niech oni się martwią i męczą z tym. Jeden komplet skserowanych listów zostawiłam sobie w biurze, na wszelki wypadek, gdyby znowu jakiś palant chciał pozbawiać mnie torebki. 

Zostawiłam Michałowi listy i popędziłam w miejsca bardziej mnie interesujące. Od Michała dowiedziałam się tylko tyle, że te arabskie krzaczki to Berlin. Nic mi to nie dało. Nie znam ani miasta, ani języka. 

Obeszłam cały park, ale nie zauważyłam nic ciekawego. Miałam się udać nad Kanał, ale przypomniałam sobie, że pominęłam okolice fontanny. Zrobiłam kilka kroków i zauważyłam faceta, który wydawał mi się znajomy. Gdzieś już wcześniej go widziałam, ale nie mogłam go nigdzie umiejscowić. Facet podszedł do fontanny, przysiadł sobie przy niej, obmacał obmurowanie od spodu i poszedł. Czyżby coś zostawił? Rozejrzałam się wokoło. Nikogo nie zauważyłam, więc podeszłam szybko do fontanny, usiadłam... Wymacałam jakiś kawałek papieru i woreczek w szparze obmurowania. Wyciągnęłam kartkę... Napisano na niej jakieś godziny i miejsce. Przepisałam to sobie do notesu, wcisnęłam kartkę w szparę. Worek wydawał mi się dość miękki, w środku był też chyba klucz, ale wolałam nie ruszać pakunku. Jeszcze by mi się wysypało, a ten ktoś, kto miał to odebrać, pojawiłby się... Wolałam o tym nie myśleć. Zobaczyłam, że od strony dworca autobusowego zbliża się jakiś mężczyzna, więc wyciągnęłam telefon i szybko się stamtąd oddaliłam. Postanowiłam jednak zobaczyć, czy podejdzie do fontanny, więc schowałam się za budynkiem banku. Byłam wystarczająco daleko, aby zdążyć uciec i aby facet mnie nie widział. Miałam jednak stamtąd doskonały widok na fontannę. Mężczyzna podszedł, usiadł, wyciągnął kartkę i pakunek, schował wszystko do kieszeni i poszedł w kierunku kortów tenisowych. Obserwacja przyniosła mi tylko tyle, że zobaczyłam kolejną osobę zamieszaną w sprawę...

Teraz to już nawet ja sama bym siebie wykończyła. Wiedziałam zdecydowanie za dużo i wciąż chciałam wiedzieć więcej. Udałam się nad Kanał i na cmentarz. Jedno miejsce sąsiaduje z drugim. Nad Kanałem spaceruje wiele osób, więc to doskonałe miejsce do spotykania się, wymiany informacji, pakunków. Nikt by niczego nie spostrzegł. Poza tym nad samym Starym Kanałem, przy śluzach jest tyle miejsc, w których można coś schować... Nie było sensu, abym zwiedzała szczegółowo każdy zakamarek tej iluś kilometrowej trasy... 

Postanowiłam pójść na cmentarz. Cmentarz jest zabytkowy. To najstarszy katolicki cmentarz w B. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego urządzali sobie spacery właśnie tam, a nie na przykład na tym największym. Przecież tu byli doskonale widoczni, bo nie jest to miejsce o jakiejś specjalnie dużej powierzchni. Nie wiem, może spotykali się nad Kanałem, a wizyty na cmentarzu miały stanowić przykrywkę? Znam to miejsce dobrze. Na pewno nie mogli tu niczego rozwalać, chować po szparach, bo zaraz ktoś by to dojrzał, zawiadomiłby odpowiednie służby. Przeszłam się wzdłuż muru. Zatrzymałam się koło takiego grobowca rodzinnego z czerwonej cegły. Obok niego stał, oparty o mur,  kwadratowy kawałek blachy. Podeszłam bliżej...

piątek, 10 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 12


Ta cała sprawa to nie na moje nerwy - pomyślałam. I nadal nie rozumiem jednego, dlaczego Wiesiek wymyślił sobie napisanie listu do mnie, a nie do tej, jak jej tam było, a właśnie... Angeli... Może należałoby ją odnaleźć? Zaraz zaraz, skąd te listy od niej przychodziły? Gdzie ja upchnęłam te koperty? Chyba są w mojej torebce... Rzuciłam się wyciągać wszystkie szpargały, ale nie mogłam wymacać żadnej z kopert. Odwróciłam torebkę do góry nogami i wysypałam z niej wszystko na kanapę. 

Jest! - wykrzyczałam. Spojrzałam na pocztową pieczątkę, bo na odwrocie nie było adresu nadawcy i zamurowało mnie. Latisana! Przecież stamtąd pochodziły te opakowania, które znaleźliśmy z Tomaszem w moim schowku w Poznaniu. Gdzie mój telefon? Muszę natychmiast zadzwonić do Michała. Ja muszę tam jechać! Trzeba znaleźć tę Angelę!

- Michał? Cześć. Muszę ci coś pokazać. Przyjdę pojutrze do ciebie.

- Cześć Lena. Miło cię słyszeć. Masz na myśli listy? - z nadzieją w głosie spytał Michał.

- Tak. Tomasz dał ci te spleśniałe owoce, opakowania i ten cały wór kluczy?

- Przed chwilą przyjechał. Naprawdę nie wiedziałaś, że Wiesiek coś takiego u ciebie trzymał?

- Ja? A skąd! Przecież mnie znasz. Moje roztrzepanie... Sam wiesz. On tam kiedyś trzymał meble, ubrania, jak się przeprowadzał. Nie miałam pojęcia, że schował tam coś takiego. Jak widać było to bezpieczne miejsce przez pewien czas, bo dopiero jak go zabili zaczęli tam szukać. Wiesz, że on miał romans?

- Wiesiek? - Michał zdziwił się nie mniej niż ja.

- Z jakąś Angelą. To Włoszka chyba. Pisała do niego po angielsku. Zresztą to jedyny język, opórcz polskiego rzecz jasna, który Wiesiek trochę rozumiał. 

- Włoszka mówisz?

- Zastanawiające prawda? 

- Ahaa. Był adres na kopercie? Bo chyba kopertę sobie obejrzałaś dokładnie, na ile cię znam.

- Adresu żadnego. W kopercie też nic. Zwyczajne listy miłosne, aczkolwiek z jakimiś informacjami. Za to pieczątka pocztowa zupełnie czytelna. Zgadnij skąd.

- Skoro Włoszka, to pewnie Włochy. Latisana.

- Właśnie. Słuchaj, tę Angelę trzeba przecież znaleźć. Może ona ma coś wspólnego z tym zamordowaniem Wieśka, choć ja osobiście wątpię, aby to ona zrobiła. Włoszki mają temperament, ale ta go chyba naprawdę kochała...

- Tylko niech ci nie przyjdzie do głowy, aby jechać do Włoch - przerwał mi Michał. - To nie jest bezpieczne. Za dużo wiesz.

- Nie strasz mnie. Sama dobrze wiem, że za dużo wiem. A w ogóle to był tu dziś Igor. On ma chyba coś z tym wszystkim wspólnego. Chciał na siłę wejść do mojego domu, tłumacząc, że niby po jakieś rzeczy. Powiedziałam mu, żeby się wypchał i wyrzuciłam mu graty przez balkon, więc gdyby ktoś zgłaszał jakiś incydent z wyrzucaniem rzeczy za okna tu w mojej okolicy, to pewnie mnie będzie mieć na myśli, więc gdyby.....

- Słowotok nerwowy - stwierdził, przerywając mi i śmiejąc się, Michał. - Spokojnie. Nie musisz się obawiać, że ktoś cię zamknie. W razie czego biorę to na siebie. Masz już dość problemów. Czego Igor chciał? - zapytał zaniepokojony Michał.

- Chciał szukać w mieszkaniu swoich rzeczy. Wiesz, pewnie nie tylko ten jeden list tu jest. 

- Bardzo możliwe. Te listy miłosne do Wieśka będę musiał ci zabrać.

- Wiem. Przyniosę ci je pojutrze. Odezwę się jutro. 

- Trzymaj się i uważaj na siebie.

- Jasne - powiedziałam i rozłączyłam się.

Wiedziałam, że będę musiała dać te listy policji. Pojadę jutro do biura, zrobię sobie ksero, a przy okazji posprawdzam te wszystkie miejsca. Trzeba dotrzeć jakoś do tej Angeli, nawiązać z nią kontakt i chyba należałoby zrobić rundkę po cmentarzu...

wtorek, 7 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 11


- Czego chcesz? - spytałam Igora, podchodząc powoli do wejścia.

- Co jesteś taka niemiła? Ani dobry wieczór, ani cześć, ani nic. Mogłabyś się chociaż skarbie przywitać - wycedził przez zęby Igor.

- Skarbie? A od kiedy ja jestem twoim skarbem? Ostatnio gdy ze mną rozmawiałeś, twierdziłeś, że jestem kulą u nogi... Co tu robisz?

- Czekam na ciebie. Mogę wejść?

- Nie. Mów, czego chcesz, bo chciałabym już pójść do domu - powiedziałam rozzłoszczona. - Nie jesteś tu bez powodu. Przecież byś się nie pofatygował...

- Muszę wejść do domu, bo chcę swoje rzeczy. Coś tam u ciebie na pewno zostawiłem.

- Niemożliwe, że tak nagle ci się przypomniało. Jakieś szpargały chyba tam są, ale zapomnij, że cię wpuszczę o tej porze do mojego domu, będę stać i patrzeć, jak przewracasz moje mieszkanie do góry nogami i przez pół nocy będę sprzątać ten syf, który po sobie zostawisz. Jak coś znajdę, to spakuję i odeślę ci pocztą, ale do mojego domu więcej nie wejdziesz.

- Oszalałaś kobieto! - krzyknął Igor, łapiąc mnie za ramię.

- Puść mnie i daj mi święty spokój - powiedziałam, wyszarpując się z jego uścisku.

- Masz mi oddać moje rzeczy natychmiast - zażądał.

- Chyba sobie żartujesz. Żegnam - rzuciłam i odwróciłam się, aby otworzyć drzwi do klatki.

- Nigdzie nie pójdziesz!

- To ty nigdzie nie pójdziesz - powiedziałam, odsuwając się, żeby wypuścić sąsiada i jego psa.

- Dobry wieczór pani Magdo - przywitał się sąsiad. - Jakiś problem z tym panem?

- Dobry wieczór panie Darku. Ależ skąd. Ten pan już sobie idzie - powiedziałam ze słodkim jak sztuczny miód uśmiechem. - Miłego wieczoru życzę panu.

- I wzajemnie - odpowiedział sąsiad, przytrzymując mi drzwi.

Odwróciłam się i weszłam do klatki, słysząc za plecami gniewne mamrotanie Igora. Wbiegłam szybko po schodach, myśląc o kąpieli. Winda czekała jakbym ją zamówiła. Tylko kilka pięter i już własny dom, bezpieczny, z odpowiednimi zamkami. Ledwie weszłam do domu, zamknęłam za sobą drzwi, usłyszałam czyjeś wydzieranie się pod moim balkonem. Ktoś krzyczał: "Magda! Magdaaaaa!" Czyżby to był Igor, pomyślałam. Czego chce ten kretyn? Znowu te stare plotkary będą mówić, że sprowadzam tu takich, owakich....

Odłożyłam swoje rzeczy i popędziłam na balkon, aby uciszyć Igora.

- Zamknij się i przestań się wydzierać, bo zadzwonię na policję, że zakłócasz spokój - wykrzyczałam. 

- Oddaj mi moje rzeczy ty jędzo! - Igor nie dawał za wygraną.

Poszłam do pokoju, otworzyłam szafę, wyjęłam worek, który uzupełniłam z jego gratami, z półki zgarnęłam pozostałe szpargały, zawiązałam porządnie i wróciłam i na balkon.

- Masz! - krzyknęłam, wyrzucając worek przez balkon. Mało mnie obchodziło, co pomyślą inni. Chciałam mieć spokój. Skoro sąsiad z drugiego piętra wyrzucał przez balkon meble, to ja mogę ten jeden worek. Zresztą nikt nie przechodził, więc przeszło ulgowo. Tylko wór rozwalił się i rzeczy rozsypały się po trawniku.

- Więcej już nie ma. Spadaj stąd - wykrzyczałam i wróciłam do mieszkania. Igor coś tam jeszcze pokrzykiwał, ale nie miałam ochoty go słuchać. 

Pewnie mu o te listy chodziło. On musi mieć coś wspólnego z tą sprawą Wieśka. Po cóż innego by się tu pojawiał - rozmyślałam, wyciągając z torebki listy, które znalazłam w schowku. 

Usiadłam na podłodze i zaczęłam czytać znalezioną korespondencję. Połowę stanowiły wyznania miłosne jakiejś Angeli.  Wiesio i romans... Ciekawe. Kolejny list był także od Angeli... Co też ona w nim widziała, nie umiałam pojąć. Z pewnością było to coś takiego, czego nie dostrzegała żadna inna pani. Ona chyba naprawdę była w nim zakochana... Zaraz, zaraz. Co ona tu pisze? Karzeł i Słoma? Co oni wywieźli z suszarni? Cmentarz...?

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Księżniczka i Mag. cz. 7 - Biegacz i morze.

Księżniczka szła polem prosto przed siebie w kierunku miasta, które widziała poprzedniego wieczoru. Bardzo chciała zacząć od nowa, wybrała jedną z dróg, które wskazał jej Mag, ale udanie się w jedną z nich musiało poczekać. Księżniczka nie miała już czystych ubrań, skończyło się jej jedzenie oraz woda, miała coraz mniej pieniędzy. Nie mogła wyruszyć w dalszą drogę bez niezbędnych rzeczy.

Czuła, że w pewien sposób zawiodła Maga, zostawiając go i odchodząc bez słowa. Było jej przykro, ale wiedziała, że musi zająć się kilkoma ważnymi sprawami.

Po pewnym czasie dotarła do tego dużego miasta na wzgórzu. Od razu skierowała swoje kroki do banku, na pocztę i do pobliskich sklepów. Załatwiła, co trzeba, kupiła jedzenie, ubrania i poszła poszukać jakiegoś hotelu.

Miasto było duże. Mieszkało w nim bardzo wielu ludzi - biednych, bogatych, ale wszyscy gdzieś się spieszyli. Nikt z mijanych ludzi nie odpowiedział Księżniczce na uśmiech, ponieważ nawet jej nie dostrzegali, tak bardzo spieszyli się gdzieś, wpatrzeni w swoje stopy. Księżniczka była bardzo zdziwiona zachowaniem ludzi. Zastanawiała się, czy oni są szczęśliwi, bo na takich zupełnie nie wyglądali.

Księżniczka skierowała swoje kroki do jednego z hoteli i wynajęła pokój. Kiedy już się w nim rozgościła, wykąpała się, uczesała i ubrała się, zeszła na parter do restauracji, aby zjeść kolację. Usiadła sama przy stoliku, jednak po chwili podszedł do niej mężczyzna, pytając, czy może się dosiąść. Księżniczka się zgodziła, ponieważ wszystkie inne stoliki były zajęte, a tylko przy jej stole były jeszcze wolne krzesła. Mężczyzna, który się dosiadł, był wysoki, przystojny. Z pewnością wzbudzał zainteresowanie wielu kobiet. Przyglądał się Księżniczce w taki sposób, jakby była jakimś daniem. Nie spodobało się to jej. Mimo że zachowywał się kulturalnie, umiał prowadzić rozmowę, nie zachwycił Księżniczki. Kiedy po skończonej kolacji zaproponował jej spacer, Księżniczka grzecznie podziękowała i udała się do swojego pokoju. W oczach tego mężczyzny widziała żywe zainteresowanie swoją osobą, ale nie czuła tego samego. Więcej... nie chciała oglądać już tego mężczyzny. Znała wielu takich... Przez lata wciąż była czyjaś, a ona nie chciała już być czyjąś kobietą, dziewczyną, kochanką. Nie chciała być czyjaś. Chciała kochać i być kochana, jednak wciąż obawiała się, że mężczyzna zechce ją zniewolić, podporządkować sobie, a ona pragnie wolności.

Pomyślała o Magu, którego zostawiła. Nie wyjaśniła powodów swojego zachowania. Tęskniła za nim, nie wiedząc jeszcze dlaczego. Zdała sobie sprawę, że może już więcej nie spotkać tego mężczyzny. Dotarło do niej, że zachowała się wobec niego tak, jak te inne kobiety, które go porzucały. W niczym nie okazała się od nich lepsza. Czuła, że jest nawet gorsza. Może dlatego, że wciąż miała w pamięci bicie jego serca.

Musiała załatwić swoje sprawy, jednak jej myśli wciąż krążyły wokół Maga. Gdzie jest teraz? Co robi? Czy poszedł drogą, którą wybrał? Czy ona wybrała tę samą drogę? Czy jeszcze się spotkają? A jeśli nigdy się już nie spotkają? Tak zastanawiając się nad wydarzeniami sprzed tygodnia, Księżniczka dotarła po kilku dniach pobytu w mieście na miejsce, w którym zostawiła Maga. Nie było już tam żadnych śladów jego obecności, jakby w tym miejscu nic się nie wydarzyło.

Księżniczka rozejrzała się wokół, westchnęła, a z jej oczu popłynęły łzy. Spojrzała na strumień, na kamień, na trzy różne drogi i udała się tą, którą wybrała wcześniej.

A co w tym czasie robił Mag? Mag wędrował wybraną przez siebie drogą, uśmiechał się, a jego serce przepełniała nadzieja. Wiedział, że znalazł to czego szukał i tę, której szukał, ale wiedział też dobrze, że ona jeszcze tego nie wie. Nie miał pojęcia, czy kiedyś jeszcze się spotkają, ale był szczęśliwy, ponieważ spełniło się jego marzenie. Spotkał TĘ kobietę.


***

Księżniczka nie wiedziała, ile dni wędrowała. Mijała wsie, miasta, poznawała nowych ludzi. Jedni byli uprzejmi, chętnie wskazywali drogę, miło się z nimi rozmawiało, a inni nie przepadali za obcymi, nie odpowiadali na pozdrowienia, a niektórzy byli wręcz wrogo nastawieni. Księżniczka wędrowała, zanurzona w teraźniejszości, nie wiedząc, co ją czeka, co ją spotka.

Pewnego dnia Księżniczka trafiła do nadmorskiego miasta, w którym bardzo się jej spodobało, więc postanowiła tam zamieszkać. Szybko przystosowała się do nowego miejsca, pracowała, jadła, spotykała się z przyjaciółmi. Poznawała także różnych mężczyzn, ale z żadnym z nich być nie chciała. Nie chciała być czyjaś. Miała dość bycia czyjąś dziewczyną, kochanką, narzeczoną. Chciała być z kimś, a nie być czyjąś.

Księżniczka myślała czasem o Magu. Nie wiedziała, którą drogą poszedł, gdzie jest, co robi, co się z nim stało. Chciałaby jeszcze z nim kiedyś porozmawiać. Żałowała, że wtedy go zostawiła, ale nie mogła inaczej postąpić. Życie i obowiązki nie chciały poczekać. Mag miał swoje życie, swoją drogę, którą podążał.

Nawet jeśli dwoje ludzi się spotka, nawet jeśli będą skłonni zmienić swoje życie, porzucić to, co znają, to żaden normalny człowiek nie zrezygnuje w całości z siebie, ze swoich upodobań, nie wyrzeknie się rodziny i przyjaciół. Nikt z nas nie ma możliwości powiedzenia życiu - poczekaj, bo ja teraz nie mogę, wrócę i później to załatwię. Księżniczka także nie mogła, ale mogła powiedzieć Magowi, o co chodzi, że ma pewne zobowiązania, pilne sprawy. Jednak Księżniczka bardzo polubiła Maga, zainteresował ją, chciała go lepiej poznać, więcej z nim rozmawiać, a jednak zupełnie niewytłumaczalnie opanował ją lęk. Odeszła bez słowa. Żałowała nie tego, co zrobiła, ale tego, czego nie zrobiła.

Księżniczka każdego poranka wcześnie wstawała, parzyła sobie ulubioną herbatę i stawała przy otwartym oknie, piła ciepły napój, wpatrując się w morze. Codziennie rano po plaży biegał mężczyzna, zawsze sam i codziennie przystawał na chwilę w tym samym miejscu, najpierw spoglądał w morze, a po chwili odwracał się i patrzył w kierunku jej okien. Księżniczka widywała go codziennie przez wiele tygodni, miesięcy.

Pewnego dnia wstała jak zwykle, zaparzyła herbatę, stanęła w oknie i czekała na biegającego mężczyznę, jednak się nie doczekała. Ubrała się i poszła na plażę, jakby musiała sprawdzić, czy jego tam gdzieś nie ma, ale nigdzie go nie widziała, a na piasku były tylko ślady jej stóp. Następnego dnia również nie pojawił się na plaży, przez kilka następnych dni także. Księżniczka jednak każdego dnia stawała w oknie mając nadzieję, że zobaczy biegacza. Po paru dniach wreszcie się doczekała, zobaczyła go. Jednakże tym razem mężczyzna nie biegł, lecz spacerował i nie był sam.

niedziela, 5 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 10


W szafce leżały opakowania i etykietki od suszonych ziół, owoców, całe sterty, a w kartonie na najniższej półce było coś, co wyglądało na suszone owoce. Wyglądało, bo było pokryte jakimś zielonkawym nalotem. 
Wzięłam w rękę jedno z opakowań i aż mnie zamurowało. 

- Ja znam ten adres! - wykrzyknęłam, gdy odzyskałam głos.

- Jaki adres? - spytał Tomasz.

- Z Latisany. Michał Ci nie mówił? - zapytałam ze zdziwieniem.

- Coś tam wspominał w przelocie.

- Wiesz, ja znalazłam u mnie w domu list po niemiecku. Nie wiem, czego dotyczył, bo ja nie znam tego języka, ale na kopercie, w której znalazłam list, były napisane różne adresy, między innymi ten z Latisany, był też z Dublina i z Valtice. Znam te miejsca, bywałam w okolicy... - wyjaśniłam. - Widziałeś te gruszki i jabłka? Ohyda! Lepiej je wyrzucić od razu.

- Widzę właśnie - powiedział Tomasz, przyglądając się zielonkawym owocom. - Wiesz, nie powinniśmy ich wyrzucać, bo może on je po coś zostawił... 

- Masz rację. Słuchaj, ktoś tu próbował się dostać, więc wolałabym tego tu nie zostawiać, bo jeszcze Aga z Pawłem będą mieli przez to problemy. Mógłbyś to zabrać ze sobą i oddać Michałowi?

- Jasne. Lepiej, żebyś nie brała tego, dla twojego bezpieczeństwa.

- Zajrzę jeszcze na dół szafki. Tam jest taka szuflada - powiedziałam, schylając się. - Pusto. Wysunę ją... 

Szuflada wyleciała mi z ręki i z hukiem uderzyła o podłogę.

- Tam coś jest. Chyba listy - powiedziałam, wyjmując plik kopert. - Zagraniczne. Ale to wezmę ja. Poczytam w domu, może znajdę coś ciekawego. Prywatne chyba... Tylko po co je aż tam chował? - rozmyślałam na głos. - Otworzę jeden.

Wyjęłam list z koperty, ze zdziwieniem zauważając, że jest po angielsku.

- Na pewno prywatny. Od jakiejś kobiety. 

- Zdecydowanie lepiej będzie, jeśli weźmiesz je, poczytasz. Dobrze znałaś Wiesława, więc może coś ci się wyklaruje, bo jak to wezmą Michała ludzie to niewiele wymyślą. Nie znali człowieka. Tylko nie mów nikomu, że masz coś takiego, a Michała to ja sam poinformuję. 
- Dobrze, zastosuję się do poleceń. Słuchaj, weź może któryś z tych pustych kartonów, zapakuj sobie te rzeczy i wyjdziemy stąd. Dam ci jeszcze worek z kluczami, który znalazłam tu na półpiętrze. Chyba ten kretyn go zgubił, a ja ze zrozumiałych względów wolałabym nie mieć go przy sobie. Chwilowo mam dość atrakcji.

Tomasz zebrał wszystko z szafki do kartonu, ja wzięłam listy. Włożyłam szufladę, pozamykałam, poukładałam. 

- Poczekaj tu, zaraz ci przyniosę klucze - powiedziałam, zamykając drzwi komórki. 

Pobiegłam szybko na górę, zabrałam woreczek, pokrzykując do Agi, że wszystko jej wyjaśnię za chwilę. 

- To do zobaczenia, mam nadzieję - powiedziałam, podając worek Tomaszowi. - I dziękuję.

- Nie ma za co. Zawsze do usług szanownej pani - odpowiedział Tomasz, uśmiechając się.

- Do widzenia.

- Do zobaczenia.
***

Wracałam wieczorem do domu, mocno zmęczona, myśląc tylko o prysznicu i położeniu się do łóżka. Gdy pożegnałam się z Tomaszem wyjaśniłam w skrócie wszystko Adze i Pawłowi, który zdążył wrócić z pracy. Wolałam nie informować ich o zbyt wielu szczegółach, bo jeśli ktoś ich będzie pytał o mnie, to lepiej, żeby nie musieli się zastanawiać nad tym, co mogą powiedzieć, a co powinni ukryć. 
Zastanawiały mnie też te listy do Wieśka. Czemu on je tak głęboko schował. Przecież skoro były prywatne, a na to wyglądały, rzekłabym, że miłosne wręcz, to chyba powinien je przecież trzymać w domu, a nie wciskać w takie miejsca i to jeszcze jakieś 150 kilometrów od miejsca zamieszkania. 

Droga powrotna upłynęła mi szybko, chyba ze względu na te rozważania. Zaparkowałam auto, zebrałam wszystkie swoje graty i ruszyłam do domu, uprzednio sprawdziwszy, czy samochód jest aby na pewno zamknięty. 

- Cholera! - zaklęłam głośno, gdy tylko odwróciłam się w stronę klatki. Koło drzwi wejściowych stał, oparty o ścianę, Igor.

sobota, 4 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 9

Starałam się oddychać jak najciszej. Buty zbliżały się dość szybko. Trzasnęły jakieś drzwi i buty nagle zatrzymały się, aby właściwie od razu udać się biegiem w inną stronę. Czyżby ktoś ich przepłoszył? 

Kusiło mnie, żeby wyjrzeć, ale jeśli ten ktoś zaraz sobie pójdzie, to tamci mogą wrócić i gdy mnie zobaczą... Nie, lepiej o tym nie myśleć. Trzeba wezwać pomoc. 
 
Próbowałam wyjrzeć zza śmietnika, żeby zobaczyć, kto tamtych wystraszył, ale poza butami niczego nie widziałam. 
 
- Lepiej siedzieć cicho i przeczekać? Czy może zacząć krzyczeć, żeby zwrócić na siebie uwagę? Może ten człowiek mi pomoże? A jeśli tego nie zrobi? - myślałam gorączkowo, nie mogąc się na nic zdecydować.
 
Zobaczyłam, że człowiek zbliża się i kieruje się w moją stronę. Jego buty wyglądały zdecydowanie na męskie. Może chce śmieci wyrzucić. Może go sobie bliżej obejrzę. 
 
Spróbowałam zmienić pozycję, bo było już mi niewygodnie i wszystko miałam ścierpnięte. Nogi mi się jakoś poplątały, potknęłam się, poleciałam na śmietnik, przesuwając go i z hałasem lądując na betonie. Usłyszałam, jak człowiek podbiega do mnie. 

- Cholera jasna! - zaklęłam, podnosząc się z ziemi.

- To pani?! - wydał zdziwiony okrzyk znajomy mi skądś głos. - Pani pozwoli, że pomogę - powiedział mężczyzna, wyciągając do mnie dłoń.

Złapałam go za rękę, wsparłam się na niej, spoglądając na niego... Niewiele brakowało, abym straciła znowu równowagę. Przede mną stał Tomasz.

- Co pan tu robi?

- Mógłbym o to samo spytać panią - odpowiedział mi, uśmiechając się. - Moja ciotka mieszka tu w kamienicy - wyjaśnił. 

- Możemy mówić sobie po imieniu? - spytałam.

- Dobrze. Co się stało i dlaczego leżysz tu koło śmietnika?

- Mam tu mieszkanie w kamienicy. Odwiedziłam przyjaciół... O matko, Aga! - przypomniałam sobie nagle o Agnieszce, zamkniętej w schowku.

- Kto?

- Agnieszka, moja przyjaciółka - wyjaśniłam, otrzepując spodnie i bluzę z chodnikowego kurzu. - Ona jest zamknięta w schowku. Musimy tam iść. Pomóż mi proszę. Pewnie Michał ci mówił w co jestem zamieszana... Widziałeś, że spłoszyłeś jakichś facetów?

- Tak. Oni ciebie szukali?

- Nie wiem, czy mnie, ale za mną tu przybiegli. Pomożesz mi?

- Tak, chodźmy. 

- Chyba któryś z nich chciał się dostać do mojego schowka. Jak byłyśmy w nim z Agą, to ktoś nasłuchiwał za drzwiami, a później ja uciekłam, Aga tam została, a ten ktoś pobiegł za mną. Im na czymś zależy, ale w tym schowku to najwięcej kurzu i pustych kartonów. Nic z tego nie rozumiem - wyjaśniałam po drodze. - Widzisz tego faceta tam przy samochodzie?

- Znasz go? - spytał Tomasz.

- Nie, ale on tu cały dzień siedzi, jakby kogoś obserwował albo na kogoś czekał. Wiesz, ja zaczynam mieć już manię prześladowczą - powiedziałam, otwierając drzwi wejściowe. - Tu na półpiętrze mam schowek, wyżej na piętrze jest moje mieszkanie. Im może chodzić o ten schowek, bo kiedyś Wiesiek trzymał w nim jakieś rzeczy, ale wydaje mi się, że chyba wszystkie zabrał, ale na wszelki wypadek postanowiłam tam zajrzeć - kontynuowałam, szarpiąc się z drzwiami schowka.

- Daj, ja to zrobię - powiedział Tomasz.

- Aga, to ja Lena. W porządku?! Żyjesz?! - pokrzykiwałam przez drzwi.

- Chcesz, abym odjechała na zawał?! - krzyknęła Agnieszka, kiedy drzwi się otworzyły. - W ogóle co to było?! Kto to był?! Czego chciał?! Co to za facet?! - wyrzuciła z siebie Aga.

- Nie stresuj się. Po kolei. To jest Tomasz, kolega Michała, mojego kuzyna.  - Tomasz podał Agnieszce rękę. - Pomoże nam. Resztę powiem ci w domu. Chodźmy się napić jakiejś herbaty. Tobie to by się melisa przydała - powiedziałam do Agnieszki. - Może lepiej idź do domu, ja zaraz przyjdę, dobrze?

- Tylko żeby to nie było tak zaraz, jak z tym schowkiem, bo mnie nerwowo wykończysz. W coś ty się wplątała znowu... 

- Idź już lepiej idź. Odpocznij sobie, bo mi Paweł nie daruje - odpowiedziałam- Paweł to jej mąż - wyjaśniłam Tomaszowi. - Mógłbyś popilnować tutaj mnie? Ja muszę tu pogrzebać, bo ten schowek mi nie daje spokoju. 

- Nie ma sprawy. A może pomóc ci szukać?

- Jeszcze sobie to ładne ubranie powalasz kurzem. Brudno tutaj. Lepiej obserwuj, bo dobrze ci to wychodzi. Nie zniosę kolejnego napadu na mnie. Chcę wreszcie coś w spokoju zrobić - powiedziałam, wchodząc do schowka. 

- Jak sobie życzysz.

- A właściwie to skąd się znacie z Michałem? - spytałam, przerzucając puste kartony, aby dopchać się do półek i szafki. 

- Znamy się z pracy.

- Aha. To ty też w policji pracujesz?

- Już nie.

- Dlaczego? - spytałam, nie przestając szarpać się z kartonami.

- Tak wyszło. Może ci lepiej pomogę, bo niedługo nie będzie cię widać z tej góry kartonów. Po co ci tego tyle?

- Jak chcesz, to chodź. Zajrzyj na te wysokie półki tam po prawej. Ja jestem za niska i nie dojrzę, czy coś tam leży. A kartony? Normalnie. Jedna przeprowadzka, druga, trzecia, czwarta...

- Ile tego było? - spytał Tomasz, przesuwając kartony.

- Czego? Przeprowadzek? Nie wiem. Po dziesiątym razie przestałam liczyć - wyjaśniłam, zaglądając na półki.

- Nie możesz wytrzymać długo w jednym miejscu?

- Różnie. A ty często tu bywasz u cioci?

- Co kilka tygodni. Nigdy cię tu nie widziałem.

- Rzadko tu bywam. Ostatnio właściwie wcale. Gdyby nie ten schowek... Auuu!

- Co się stało? 

- Uderzyłam się łokciem o szafkę. Znalazłeś coś? 

- Pusto. Kartony też puste. A na parapecie leżą tylko pokrywki od słoików. 

- To zajrzyj jeszcze pod półkę. Tam powinien być taki długi karton z różnymi rzeczami. Nie wiem, co w nim jest. A ja pogrzebię w tej szafce... - urwałam, otwierając drzwiczki.

- W porządku?

- Chyba... Znaczy, tak. Chyba źle widzę... Normalnie mam jakieś omamy... 

- Co masz?

- Sam zobacz - odpowiedziałam, usiłując się przesunąć w stronę okna, aby zrobić Tomaszowi miejsce przy szafce.

czwartek, 2 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 8

Co za kretyn puka do drzwi schowka? Przecież komórka na graty to nie mieszkanie, więc po cóż tam pukać? Możliwe, że sprawdza, czy nikogo tu nie ma. A może to ten od kluczy? - zastanawiałam się w myślach, patrząc na przerażoną Agnieszkę. 

Za drzwiami trwała cisza. Co ja bym dała za jakiś skaner w oczach czy coś, aby zobaczyć, czy ten kretyn nadal tam stoi. Agnieszka patrzyła na mnie, ja na nią. Gorączkowo próbowałam cokolwiek wymyślić. Przecież nie możemy siedzieć w tej skrytce wiecznie, a ten ktoś też nie będzie cały czas stał na półpiętrze. 
Po kilku minutach ciągnących się jak lata, człowiek za drzwiami zrobił kilka kroków, chyba wchodził wyżej. Postanowiłam wykorzystać okazję. Najciszej jak mogłam, wyszeptałam do Agnieszki...
- Ja wyjdę, a ty od razu zamykaj drzwi. Spróbuję wezwać pomoc. Daj mi klucze od domu.
Agnieszka mocno przestraszona w milczeniu potakiwała głową.

- Jak powiem już, to wybiegam, a ty zamykasz drzwi i nie wychodź, nie otwieraj i się nie odzywaj, dopóki po ciebie nie przyjdę. Tu będziesz bezpieczna - kontynuowałam. - Gotowa?
Agnieszka w odpowiedzi pokiwała głową i podała mi klucze od domu.

- Już! - krzyknęłam zduszonym szeptem i wybiegłam ze schowka. Niewiele brakowało, a bym wywinęła orła na schodach, prowadzących w dół, ale jakimś cudem w pokracznym ruchach opanowałam sytuację. Człowiek u góry się zorientował. 

Chyba najpierw dopadł drzwi komórki, bo za plecami słyszałam szarpanie za klamkę. Zbiegłam na dół, wypadłam na ulicę, ale jak na złość nie było żadnych ludzi. Usłyszałam hałas na schodach, więc wbiegłam do pobliskiej bramy i jak jakaś kretynka przeszłam przez kamienicę na podwórko. Miałam wezwać pomoc, a zajmowałam się głupotami. Serce waliło mi jak oszalałe, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi. 

Podwórko miało nieregularny kształt, trochę przypominający trapez. Na środku rosła wielka topola, obok niej stał trzepak, a kawałek dalej stały kontenery na śmieci. Mogłabym przeleźć przez betonowe ogrodzenie, aby dostać się do swojej bramy, ale tam wrócić teraz nie mogę. A jeśli już to na pewno nie sama. Przydałaby się asysta policji albo jakiegoś faceta przynajmniej. Wrócić przez tę samą kamienicę na ulicę to chyba jeszcze gorzej... 

Rozejrzałam się wokoło, ale wejścia do innych budynków były pozamykane. Nie będę przecież biegała od drzwi do drzwi i sprawdzała, które są otwarte, bo narobię hałasu i tamten tu zaraz przyleci. Pewnie zauważył, że musiałam wejść do jakiejś bramy, bo ulica jest długa i nie zdążyłabym przebiec do żadnej poprzecznej ani w jedną, ani w drugą stronę. Te śmietniki wyglądały mało atrakcyjnie, ale można się było tam ukryć i przeczekać. 

Ledwie wcisnęłam się za kontenery tuż przy ścianie, odcinając sobie jednocześnie możliwość ucieczki, usłyszałam uderzenie drzwi o ścianę, a zaraz potem całą wiązankę, niewątpliwie skierowaną pod moim adresem. 
Może mnie nie zauważy - myślałam. Gdybym mogła się zmniejszyć, skurczyć...
Czułam pulsowanie w głowie, usiłowałam nie oddychać i stać się niewidzialną. Żeby tylko on tu nie przyszedł.

- Ty! Sprawdź koło śmietnika! - usłyszałam drugi, równie wkurzony głos. 

Teraz to mnie znajdą i marny mój los. A Agnieszka? Paweł mi nie daruje. Chociaż z drugiej strony lepiej Paweł niż tamci... Trzeba było do jakichś sąsiadów się dobijać, telefonu żądać, a nie chować się po śmietnikach kretynko denna - skarciłam samą siebie. W duchu modliłam się o jakiś cud. 

Usłyszałam kroki, skrzypienie drzwi... Spróbowałam wyjrzeć jakoś, nie robiąc hałasu, ale trwałam w tak dziwnej pozycji, że widziałam tylko buty. Słyszałam jak cztery buty zbliżają się do mnie coraz szybciej. Łomotały po chodniku...

środa, 1 sierpnia 2012

To skomplikowane. cz. 7

Michał wyszedł w pośpiechu i znowu zostałam sama w domu. Musiałam uporządkować sobie informacje, które przed chwilą usłyszałam od niego. Nie miałam pojęcia, czy ci, którzy wykończyli Wieśka, zdają sobie sprawę z tego, ile ja wiem. Jeżeli nie, to jestem względnie bezpieczna, lecz jeśli tak, to mogę być pewna, że będą mnie usiłowali wykończyć. Na razie próbowali mnie wystraszyć, ale niedoczekanie!

Porzuciłam rozważania, wzięłam kąpiel i udałam się spać. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień. Nazajutrz wzięłam wolne. Musiałam pojechać do Poznania. Mieszkanie długo stało puste. Dopiero od trzech tygodni mieszka tam Agnieszka z Pawłem, ale i tak tylko do czasu aż w ich domu skończy się remont. Do komórki na korytarzu nikt nie zagląda. Od czasu gdy Wiesiek przestał ją użytkować, w ogóle jej nie otwierałam. Nie mam pojęcia, co tam się może znajdować. 

Droga upłynęła mi na rozważaniach nad tą całą sytuacją i wyszło mi z tego tylko tyle, że teraz mnie powinni wykończyć, bo to co wiem i co zaczyna mi się układać w pewną całość, może wysłać ich za kratki na długie lata. Nie jestem jeszcze wszystkiego pewna... Coraz więcej mi się przypomina, bo przecież pracowałam z Wieśkiem, widziałam, kto do niego przychodził, pamiętam urywki rozmów, twarze, głosy... A teraz jeszcze te miejsca poza Polską. Cholera! Przecież on kiedyś tak usilnie próbował mnie odwiedzić w Dublinie i chciał wybierać się ze mną do Włoch... dopóki nie dowiedział się, że jadę z Igorem. Jeśli jeszcze Igor jest w to wplątany, a wszystko na to zaczyna wskazywać, to wpadłam w szambo... i to cała! I wcale nie jestem z tego powodu szczęśliwa.

Umówiłam się z Agnieszką, że wpadnę do nich przy okazji na kawę. Miałam nadzieję, że Paweł będzie mógł mi pożyczyć kilka map, na których Michałowi bardzo zależało. 

Otworzyłam drzwi klatki schodowej swoim kluczem i nawet wejść nie zdążyłam, bo z wypadł z nich jakiś facet. Obejrzałam się za nim, wzruszyłam ramionami i weszłam do środka. Mieszkanie mieściło się na pierwszym piętrze. Weszłam na półpiętro i zobaczyłam, że koło drzwi komórki coś leży, jakby  szmata. Podeszłam bliżej i podniosłam to coś. Szmata okazała się woreczkiem i to dość ciężkim. Zajrzałam do środka i zobaczyłam całe mnóstwo kluczy. Kolejny klucz tkwił krzywo w zamku drzwi do komórki. Na szczęście nie pasował. Poskładałam sobie wszystko w głowie. Ten facet, który wypadł z bramy jak oparzony chyba chciał się tu dostać, tylko ktoś musiał go pewnie wystraszyć.

Wygrzebałam z torebki klucz, otworzyłam drzwi. W komórce królował kurz, pajęczyny i całe mnóstwo kartonów. Chyba sama się przez to nie przekopię. Zamknęłam drzwi i weszłam na piętro. Nacisnęłam dzwonek...

- Czego dzwonisz jak na alarm? - spytała Agnieszka, otwierając mi drzwi.

- Ładnie mnie witasz. Cześć. Mogę wejść?

- Czekałam na ciebie, Paweł niedługo ma też wrócić. Zaraz wstawię wodę na kawę, chyba się napijesz co? - spytała Agnieszka, wpuszczając mnie do środka.

- Aga, czekaj, za moment. Możesz pójść ze mną do komórki? Muszę zobaczyć, co tam jest w tych kartonach - wyjaśniłam.

- A nie możesz zrobić tego później? 

- To mi nie daje spokoju. Zaraz ci wszystko powiem, tylko się przebiorę i tobie też radzę, bo w tej komórce jest tyle kurzu, że będziemy w nim całe.

- Co ty znowu wymyśliłaś?

- Nie ja. Wiesiek! - wykrzyczałam z łazienki, do której poszłam od razu.

- Jak Wiesiek?

- Może lepiej usiądź - powiedziałam, wychodząc.

- A co?

- Zaraz ci powiem, siadaj lepiej, tylko wygodnie usiądź.

- Już siadam. Coś ty taka nerwowa?

- Wiesiek został zamordowany i...

- Co?! Jak to? Żartujesz sobie?

- Niestety nie. Nawet policja mnie przesłuchiwała. Wiesz, on prowadził jakieś szemrane interesy. Podobno był zamieszany w handel ludźmi i sprzedaż narkotyków. Michał mi mówił. 

- Jasna cholera! I dlatego chcesz przejrzeć rzeczy z komórki?

- Wiesiek kiedyś trzymał swoje graty w niej i może coś tam się uda jeszcze znaleźć. Widzisz, ja chyba za dużo wiem i lepiej by było, gdybyś milczała, jeśli by cię ktoś o mnie pytał. Pamiętaj,  jesteś ślepa, głucha, głupia i nic nie wiesz. W razie czego powiedz, że mają mnie szukać. Zarówno policja, jak i ci bandyci wiedzą, że jestem zamieszana, więc mi bardziej nie zaszkodzisz. I w żadnym razie nie przyznawaj się, że mnie dobrze znasz. Pawłowi lepiej nie mówić. Im mniej osób wie, tym lepiej. 

- Dobrze już dobrze. Nic nie wiem, jestem ślepa, głucha i nie będę z nikim rozmawiać o tym.

- Możesz najwyżej ze mną albo z Michałem. Idź się przebrać, co?

Agnieszka poszła do sypialni ubrać jakieś inne ciuchy, a ja siedziałam i przyglądałam się kluczom w worku. Wyglądały mi trochę jak klucze Wieśka. Czyżby tego właśnie szukali u niego w mieszkaniu? Spojrzałam za okno. Jakiś mężczyzna kręcił się koło bramy, jakby czekał aż ktoś będzie wchodził lub wychodził.

- Aga, możesz tu przyjść? 

- Czemu się tak denerwujesz? - zapytała Agnieszka, wchodząc do pokoju.

- Spójrz za okno. Znasz tego faceta?

- Nie, nigdy go nie widziałam. To może być jeden z tych, co wykończyli Wieśka?

- Nie wiem. Wygląda podejrzanie. Może dla nich pracuje. Nie chcę ci na razie wszystkiego mówić, bo możesz być w niebezpieczeństwie przez tę wiedzę. Opowiem ci, jak się to wszystko skończy. Obiecuję. A teraz chodźmy tam, co?

- Czekaj, wyjmę klucze z torebki.

- Zamknij na wszystkie zamki. Na wszelki wypadek.

- Dobrze, tylko już się tak nie denerwuj - powiedziała Aga, zamykając drzwi.

Zeszłyśmy na półpiętro. Szarpałam się chwilę z opornym zamkiem i komórka stanęła otworem.
- Ale tu brudno - skrzywiła się Aga.

- Słyszysz? - spytałam z niepokojem, łapiąc Agę za rękaw bluzy.

- Co?
 
- Cicho - powiedziałam szeptem. - Ktoś tu idzie.

Wepchnęłam Agę do środka i szybko, najciszej jak się dało, zamknęłam drzwi i przekręciłam od środka klucz. Zdążyłyśmy właściwie w ostatniej chwili. Ktoś wszedł na półpiętro, zatrzymał się i zapukał do drzwi komórki. Spojrzałam na Agę, jednocześnie kładąc palec na ustach. Myślałam tylko o tym, że mój telefon został w tamtych spodniach w mieszkaniu i że w razie czego...

Człowiek za drzwiami znowu zapukał.

wtorek, 31 lipca 2012

To skomplikowane. cz. 6

- Michał, jak on mógł mieć na myśli Wieśka, skoro przecież powszechnie wiadomo było, że Wiesiek to babiarz i z żadną kobietą się na stałe nie zwiąże, a co tu dopiero mówić o ożenku. Zresztą nie powinieneś mi się dziwić, że w ogóle z tym facetem nie chciałam gadać, jak on mi na siłę wciskał coś o mężu - gadałam jak katarynka. - Sam dobrze wiesz, że ja mam wręcz alergię na instytucję małżeństwa. Poza tym przeszkadzał mi w zapoznaniu się z jednym świstkiem, więc tym bardziej mało mnie obchodziły głupoty, które wygadywał mi do słuchawki. No skąd ja miałam wiedzieć, że to jest ważne? - wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu.

- Lena, proszę Cię, następnym razem wysłuchaj do końca tego, co osoba po drugiej stronie ma Ci do powiedzenia - powiedział Michał.

- Oj dobrze, już dobrze. Twoja kawa - podałam Michałowi filiżankę i usiadłam obok niego.
 
- Wiesiek nie żyje, ale to już wiesz. Znaleźliśmy u niego mail, adresowany do Ciebie, a to także wiesz, bo przecież czytałaś. Zła wiadomość jest taka, że nie tylko my wiemy, że jesteś jakoś w to zamieszana, ale ci, którzy wykończyli Wieśka, wiedzą to również. Wiesiek został otruty, a później ktoś skręcił mu kark. Znaleźliśmy go u niego w domu przy biurku. 
 
- Nie kark tylko Wieśka tak?
 
- A jak myślisz? Ten, kto go wykończył, bardzo się starał, aby Wiesiek na pewno nie wrócił do żywych. Nie wiem, ile oni o Tobie wiedzą i co wiedzą, więc powinnaś uważać na siebie. Nie wiem, czy oni uważają, że Wiesiek cię wtajemniczył, czy może raczej przeciwnie - wyjaśnił mi Michał.

- Cholera! Że też nie mieli kogo sobie znaleźć. A ten Wiesiek, to nawet zza grobu nie daje mi spokoju! A co z tą suszarnią? - spytałam.

- Suszarnia to przykrywka dla ich biznesu. Narkotyki. Handel ludźmi, kobietami. Nie wiemy jeszcze, co w tym całym interesie robił Wiesiek. 

- Nie możecie ich zamknąć? Ukrócić tego?! - zapytałam z wściekłością.

- Wiem, jak reagujesz na handel ludźmi i wiesz dobrze, że zrobiłbym wszystko, aby temu zapobiec, ale mamy tylko jakieś marne poszlaki, żadnych dowodów. Oni w tych swoich suszarniach zajmują się przetwórstwem grzybów i ziół. Kontrole nic nie dają. Miejscowi nawet jeśli coś wiedzą, nie chcą zeznawać. Boją się. Boją się o siebie i swoje rodziny. Nie możemy nic zrobić. Wiesiek podobno miał jakieś dowody, ale nie znaleźliśmy ich i nie wiemy, czy czasem tamci ich nie mają, bo mieszkanie Wieśka zostało przeszukane, nie tylko przez nas. Możliwe, że oni też nic nie mają, ale szukać będą. Po tym mailu do ciebie widać, że on dużo wiedział, chyba nikomu nic nie mówił...

- Tjaaaa. A w przypływie kolejnego wybuchu uczuć postanowił mnie tym obarczyć. Oszalał. On po prostu oszalał!  Ja wiedziałam, że on nigdy nie był normalny! - wykrzyknęłam. - Michał...?

- Co?

- Boję się, cholernie się boję. Wiesz, jak dzwonił ten gość od suszarni... - ściszyłam głos i przerwałam.

- Nnnooo?

- Mówiłam ci, że znalazłam kopertę, która spadła z półki. I potem, po tym twoim telefonie chciałam ją otworzyć, przeczytać i w ogóle, ale przerwał mi ten facet od suszarni. A co ja ci będę opowiadać. Najlepiej ci dam. To po niemiecku - powiedziałam i podeszłam do stołu. Wręczyłam list Michałowi. - Przeczytaj sobie może na spokojnie w domu czy coś, weź to w ogóle, bo ja i tak niemieckiego nie znam.

Michał przejrzał szybko treść listu. Spojrzał na mnie, mówiąc:
- Muszę iść. To bardzo ważne, nie może czekać. Nie wiem, jak ta koperta znalazła się u ciebie, ale może naprowadzi mnie na nowy trop. Ktoś jeszcze o tym wie? - spytał.

- Nie. 

- Igor niczego nie podejrzewa? - zaniepokoił się Michał.

- Wiesz... Nam już nie bardzo po drodze. On chyba jakieś szemrane interesy prowadzi. Zrobił się jakiś dziwny. Kazałam mu zabrać wszystkie rzeczy, jakie trzymał tutaj. Zabrałam mu klucze, ale po tym, co się tu dzisiaj działo, to cieszę się, że zmieniłam zamki. Do tego "antywłamaniowego" nie miał klucza, bo jeden mam ja, drugi ma mój ojciec, trzeci jest ze wszystkimi innymi kluczami w skrytce. Ojciec ma cały komplet kluczy do tego domu, ale on nikomu nie da. O trzecim komplecie wiesz tylko ty i mój ojciec. Nie wiem, ale wydaje mi się, że ten list, który ci dałam ma coś wspólnego z Igorem. Inaczej nie mógłby się tu znaleźć. 

- Lena, uważaj na siebie. Wiem, że jesteś zdolna do głupot. Dobrze, że bywasz czasem przesadnie ostrożna, bo nie chciałbym, aby się tobie coś stało. Jesteś dla mnie jak siostra. 

- Michał, zapomniałabym. Tu jest jeszcze koperta. Napisano na niej jakieś adresy. Valtice, Latisana, Dublin... - powiedziałam, podając Michałowi kopertę.

- Cholera! - zaklął Michał, kiedy spojrzał na adresy. - Sprawdzenie pewnie niewiele pomoże, ale musimy je sprawdzić. Znasz te miejsca? - spytał z nadzieją Michał.

- Obejrzałam sobie te trzy adresy na planach miast i wiem, co się tam mieści. Mogę ci napisać zaraz, jak tam trafić, bo w Valtice i Dublinie z ulicy nie zauważysz nic. A w Latisanie uliczka jest mała, wąska i w ogóle nie przypomina ulicy. Wiesz, to taka miejscowość bardziej wypoczynkowa, dużo turystów, zwłaszcza Rosjan, Austriaków, Niemców - mówiłam, szybko rysując Michałowi dokładne mapki z odpowiednimi oznaczeniami. - Jeśli tam się coś dzieje, to znaleźli doskonałe miejsce na przykrywkę.