Co
za kretyn puka do drzwi schowka? Przecież komórka na graty to nie
mieszkanie, więc po cóż tam pukać? Możliwe, że sprawdza, czy nikogo tu
nie ma. A może to ten od kluczy? - zastanawiałam się w myślach, patrząc
na przerażoną Agnieszkę.
Za
drzwiami trwała cisza. Co ja bym dała za jakiś skaner w oczach czy coś,
aby zobaczyć, czy ten kretyn nadal tam stoi. Agnieszka patrzyła na
mnie, ja na nią. Gorączkowo próbowałam cokolwiek wymyślić. Przecież nie
możemy siedzieć w tej skrytce wiecznie, a ten ktoś też nie będzie cały
czas stał na półpiętrze.
Po
kilku minutach ciągnących się jak lata, człowiek za drzwiami zrobił
kilka kroków, chyba wchodził wyżej. Postanowiłam wykorzystać okazję.
Najciszej jak mogłam, wyszeptałam do Agnieszki...
- Ja wyjdę, a ty od razu zamykaj drzwi. Spróbuję wezwać pomoc. Daj mi klucze od domu.
Agnieszka mocno przestraszona w milczeniu potakiwała głową.
-
Jak powiem już, to wybiegam, a ty zamykasz drzwi i nie wychodź, nie
otwieraj i się nie odzywaj, dopóki po ciebie nie przyjdę. Tu będziesz
bezpieczna - kontynuowałam. - Gotowa?
Agnieszka w odpowiedzi pokiwała głową i podała mi klucze od domu.
-
Już! - krzyknęłam zduszonym szeptem i wybiegłam ze schowka. Niewiele
brakowało, a bym wywinęła orła na schodach, prowadzących w dół, ale
jakimś cudem w pokracznym ruchach opanowałam sytuację. Człowiek u góry
się zorientował.
Chyba
najpierw dopadł drzwi komórki, bo za plecami słyszałam szarpanie za
klamkę. Zbiegłam na dół, wypadłam na ulicę, ale jak na złość nie było
żadnych ludzi. Usłyszałam hałas na schodach, więc wbiegłam do pobliskiej
bramy i jak jakaś kretynka przeszłam przez kamienicę na podwórko.
Miałam wezwać pomoc, a zajmowałam się głupotami. Serce waliło mi jak
oszalałe, jakby za chwilę miało wyskoczyć z piersi.
Podwórko
miało nieregularny kształt, trochę przypominający trapez. Na środku
rosła wielka topola, obok niej stał trzepak, a kawałek dalej stały
kontenery na śmieci. Mogłabym przeleźć przez betonowe ogrodzenie, aby
dostać się do swojej bramy, ale tam wrócić teraz nie mogę. A jeśli już
to na pewno nie sama. Przydałaby się asysta policji albo jakiegoś faceta
przynajmniej. Wrócić przez tę samą kamienicę na ulicę to chyba jeszcze
gorzej...
Rozejrzałam
się wokoło, ale wejścia do innych budynków były pozamykane. Nie będę
przecież biegała od drzwi do drzwi i sprawdzała, które są otwarte, bo
narobię hałasu i tamten tu zaraz przyleci. Pewnie zauważył, że musiałam
wejść do jakiejś bramy, bo ulica jest długa i nie zdążyłabym przebiec do
żadnej poprzecznej ani w jedną, ani w drugą stronę. Te śmietniki
wyglądały mało atrakcyjnie, ale można się było tam ukryć i przeczekać.
Ledwie
wcisnęłam się za kontenery tuż przy ścianie, odcinając sobie
jednocześnie możliwość ucieczki, usłyszałam uderzenie drzwi o ścianę, a
zaraz potem całą wiązankę, niewątpliwie skierowaną pod moim adresem.
Może mnie nie zauważy - myślałam. Gdybym mogła się zmniejszyć, skurczyć...
Czułam pulsowanie w głowie, usiłowałam nie oddychać i stać się niewidzialną. Żeby tylko on tu nie przyszedł.
- Ty! Sprawdź koło śmietnika! - usłyszałam drugi, równie wkurzony głos.
Teraz
to mnie znajdą i marny mój los. A Agnieszka? Paweł mi nie daruje.
Chociaż z drugiej strony lepiej Paweł niż tamci... Trzeba było do
jakichś sąsiadów się dobijać, telefonu żądać, a nie chować się po
śmietnikach kretynko denna - skarciłam samą siebie. W duchu modliłam się
o jakiś cud.
Usłyszałam
kroki, skrzypienie drzwi... Spróbowałam wyjrzeć jakoś, nie robiąc
hałasu, ale trwałam w tak dziwnej pozycji, że widziałam tylko buty.
Słyszałam jak cztery buty zbliżają się do mnie coraz szybciej. Łomotały
po chodniku...