poniedziałek, 4 lutego 2013

To skomplikowane. - cz. 18

Na ulicę wyjść nie mogłam, więc pozostały mi tylko tylne drzwi, prowadzące na małe kwadratowe podwórko, które otaczał betonowy mur. Musiałam tylko wspiąć się na jakieś dwa metry z hakiem, przeleźć przez to betonowe gówno, przebiec przez trawnik sąsiadów i już byłabym w bocznej uliczce.

Musiałam tylko wdrapać się na ten mur. Niestety nie dysponuję wzrostem olbrzyma, ani nawet jakiegoś koszykarza czy innego siatkarza, więc musiałam poszukać czegoś, na co mogłabym się wdrapać. Rozejrzałam się wokoło w poszukiwaniu jakichkolwiek skrzynek, kamieni, śmietników. Jak na złość od strony podwórka nie było nic. Czysto i pusto.

„Może z boku są kontenery na śmieci?” – myślałam. Jednak w zasięgu wzroku nie było nic. Musiałam się stamtąd jak najszybciej ewakuować, bo gdyby któryś z tych facetów wrócił do budynku, byłoby po mnie. Nie mogłam nic wymyślić. Na własne życzenie uwięziłam się w kamienicy. Nawet gdybym wspięła sie na palce i wyciągnęła ręce w górę na maksymalną wysokość, to i tak jeszcze trochę centymetrów mi brakowało.

Uhhh! Co za kretynka skończona ze mnie! Że też ja muszę zawsze się wpakować w jakąś trudną sytuację. Może na wszelki wypadek trzeba nosić przy sobie z dziesięć metrów liny, jakieś haki, szekle i inne takie? No może w torebce by mi się to nie zmieściło, ale w aucie powinnam wozić sprzęt do wspinaczki i skrzynkę z narzędziami. Jakaś siekiera też by nie zaszkodziła.

Co by tu zrobić? No przecież nie wyjdę na ulicę od tak, bo mnie facet rozpozna, ale... Czemu nie pomyślałam o tym od razu?!

- Aśka?! Dzięki Bogu! Jesteś w domu?

- No jestem. A co?

- Możesz przyjechać zaraz na Ogrodową? Masz blisko. Błagam!

- Co Ty znowu wykombinowałaś?

- Nic. Tylko musisz mi pomóc. Zabierz ze sobą kombinezon i buty swojego męża, ok? I może jakąś chustkę, czapkę czy inne badziewie, żeby na robocze wyglądało, dobra?

- Że co? Po co ci to? W robotnika się chcesz bawić?

- Nie. Tylko nie mogę stąd wyjść ja jako ja, a przez mur nie przelezę za nic. Jesteś moją ostatnią deską ratunku. Błagam pospiesz się.

- Ogrodowa? Nie mów mi tylko, że jesteś tam gdzie ten cały Wiesiek bywał!
- No właśnie tam.

- Czyś ty już zupełnie rozum straciła. Michał mówił, że bawisz się w detektywa, ale tobie całkiem odbiło. Wiesz co ci grozi?

- Później mi palniesz kazanie, a teraz błagam cię przyjedź. Przed bramą jeden facet udaje, że naprawia auto, grzebie pod maską i jak wyjdę tak normalnie stamtąd i on mnie zobaczy, to koniec. Marne szanse, że wyjdę żywa z tego interesu.

- Nie ruszaj się, schowaj czy coś. Już lecę.

Na Joannę zawsze można liczyć. Jest dla mnie jak rodzona siostra. Znamy jak te łyse konie. Nie wiem, ile razy wyciągała mnie z kłopotów. Igora nie znosiła od samego początku. Miała na niego wręcz uczulenie i wciąż mi powtarzała, że z nim jest coś nie tak. A ja głupia byłam zaślepiona.

Minuty wlekły się jak ślimaki. Byłam zdenerwowana. Wystukałam szybko smsa Aśce, że jestem na tyłach domu. Czułam jak papiery Wieśka palą mnie przez torebkę. Byłam niezmiernie ciekawa, co też te teczki zawierają. Dziwne, że nikt ich nie znalazł. Pewnie też bym nie zwróciła uwagi na to, że cokolwiek może być pod podłogą, gdyby nie ów odgłos. Zawsze byłam wrażliwa na dźwięki i potrafiłam je zapamiętać.

- Wreszcie! – krzyknęłam zduszonym szeptem, widząc Aśkę wychodzącą z bramy.

- Jesteś. Już się bałam, że przyjadę, a ciebie tu nie będzie – powiedziała.

- Masz kombinezon i buty? – spytałam.

- Oczywiście – odpowiedziała Joanna, wyciągając rzeczy z torby.

- Dawaj. Nie traćmy czasu. Jesteś autem czy taksówką? – pytałam, jednocześnie się przebierając.

- Człowiekiem.

- Weź mnie nie denerwuj. Już i tak kota dostaję od tego wszystkiego. Za dużo wiem. Niedługo pewnie zwariuję do reszty.

- Masz paranoję. Taksówką przyjechałam. Specjalnie kazałam zatrzymać mu się dalej, żeby nie podpadło.

- I jak wyglądam?

- Jak pijany robotnik.

- No dzięki. Myślisz, że nikt mnie nie pozna?

- Jasne. Masz jeszcze to. Wkładaj – powiedziała Aśka i rzuciła we mnie czapką.

- Weź tylko moją torebkę, bo dziwnie będę wyglądać w tym stroju z damską torebką na ramieniu.

- Idziemy?

- No. Tylko trzeba sprawdzić czy ten facet tam wciąż jest.

- Jak wchodziłam to jakiś taki typek grzebał pod maską. W sumie bardziej udawał niż grzebał.

- No jasne. Pewnie się spodziewają, że muszę się tu pojawić. Słuchaj, gdyby ktoś cię zauważył, Igor zaczął cię wypytywać, to udawaj ślepą, głuchą i głupią. Najlepiej okaż wielkie zdziwienie, że w ogóle nie wiedziałaś, że ukatrupili Wieśka i że zdziwiły cię te taśmy policyjne i tak dalej... – przerwałam, wychylając się z bramy. – On tam jeszcze jest. Masz. Bierz moje kluczyki. Będziesz prowadzić.

- Oszalałaś? Mam jechać tą twoją krową?

- No przecież nie ja. Będzie to wyglądać dziwnie. Poza tym muszę się w aucie przebrać i z powrotem przerobić się na siebie.

- Niech ci będzie.

- To teraz się nie odzywamy i idziemy do auta. Zaparkowałam w tej bocznej uliczce, na takim podjeździe.

Kiedy tylko wyszłyśmy z bramy, facet przy aucie przestał udawać, że cokolwiek robi i zaczął nam się uważnie przyglądać. Miał taki jakiś dziwny wzrok, jakby mu coś nie pasowało. Starałam się nie patrzeć w jego stronę, żeby przypadkiem mnie nie poznał. Kątem oka zobaczyłam, że zrobił taki gest, jakby chciał podejść do nas.

- Cholera! Idzie tu – wycedziłam przez zęby.- Wybacz Aśka, ale nie mam wyjścia – powiedziałam i objęłam przyjaciółkę tak, jak facet zwykł obejmować kobietę, gdy kładzie jej rękę na tyłku w czasie spaceru.