W
nocy nie mogłam spać. Myślałam wciąż o tych listach. Chyba nikt tak naprawdę
dobrze nie znał Wieśka. To dziwne, że nikomu się nie zwierzał, nie opowiadał o
sobie i chyba właściwie nie miał przyjaciela z prawdziwego zdarzenia.
Koło
piątej już nie wytrzymałam i wstałam. Powlekłam się do kuchni, aby zrobić sobie
mocną herbatę, bo na kawę w ogóle nie miałam ochoty. Patrzyłam na powoli
budzące się słońce i zastanawiałam się nad tym, komu zlecić sprawdzenie tych
miejsc za granicą. Dublin był prosty. Wysłałabym tam Johna. Przyzwyczaił się
już do moich dziwnych pomysłów i nietypowych próśb. A resztę... Hmmm... Ta
Belgia to w sumie mało ważna. Zresztą niedaleko tej mieściny mieszka Baśka, a
jej narzeczony codziennie przejeżdża tamtędy do i z pracy... Niech ja się spokojnie
zastanowię. Kartka... Długopis... Muszę to sobie spisać, bo zaraz sama się
pogubię w swoich myślach.
O
ósmej rano miałam już plan gotowy. Postanowiłam po południu zadzwonić do Johna
i poprosić go, aby zobaczył, co się dokładnie mieści pod tym irlandzkim
adresem. Z grubsza wiedziałam, gdzie to jest, ale przecież nie zwracam uwagi na
numer każdego mijanego budynku. Do Basi maila zdążyłam już także wysłać. Jeśli
przeczyta do południa, to wieczorem mogę się spodziewać odpowiedzi.
Zgarnęłam
wszystkie listy od Angeli do torebki, a raczej torby. Jakoś rzadko nosiłam ze
sobą małą torebkę, bo nie chciały się tam zmieścić wszystkie potrzebne mi
rzeczy. Nie chciałam chodzić z tymi listami przy sobie, więc skserowałam je i
zadzwoniłam do Michała, że mu je podrzucę jednak dzisiaj. Lepiej było się tego
pozbyć szybko. Niech oni się martwią i męczą z tym. Jeden komplet skserowanych
listów zostawiłam sobie w biurze, na wszelki wypadek, gdyby znowu jakiś palant
chciał pozbawiać mnie torebki.
Zostawiłam
Michałowi listy i popędziłam w miejsca bardziej mnie interesujące. Od Michała
dowiedziałam się tylko tyle, że te arabskie krzaczki to Berlin. Nic mi to nie
dało. Nie znam ani miasta, ani języka.
Obeszłam
cały park, ale nie zauważyłam nic ciekawego. Miałam się udać nad Kanał, ale
przypomniałam sobie, że pominęłam okolice fontanny. Zrobiłam kilka kroków i
zauważyłam faceta, który wydawał mi się znajomy. Gdzieś już wcześniej go
widziałam, ale nie mogłam go nigdzie umiejscowić. Facet podszedł do fontanny,
przysiadł sobie przy niej, obmacał obmurowanie od spodu i poszedł. Czyżby coś
zostawił? Rozejrzałam się wokoło. Nikogo nie zauważyłam, więc podeszłam szybko
do fontanny, usiadłam... Wymacałam jakiś kawałek papieru i woreczek w szparze
obmurowania. Wyciągnęłam kartkę... Napisano na niej jakieś godziny i miejsce.
Przepisałam to sobie do notesu, wcisnęłam kartkę w szparę. Worek wydawał mi się
dość miękki, w środku był też chyba klucz, ale wolałam nie ruszać pakunku.
Jeszcze by mi się wysypało, a ten ktoś, kto miał to odebrać, pojawiłby się...
Wolałam o tym nie myśleć. Zobaczyłam, że od strony dworca autobusowego zbliża
się jakiś mężczyzna, więc wyciągnęłam telefon i szybko się stamtąd oddaliłam.
Postanowiłam jednak zobaczyć, czy podejdzie do fontanny, więc schowałam się za
budynkiem banku. Byłam wystarczająco daleko, aby zdążyć uciec i aby facet mnie
nie widział. Miałam jednak stamtąd doskonały widok na fontannę. Mężczyzna
podszedł, usiadł, wyciągnął kartkę i pakunek, schował wszystko do kieszeni i poszedł
w kierunku kortów tenisowych. Obserwacja przyniosła mi tylko tyle, że
zobaczyłam kolejną osobę zamieszaną w sprawę...
Teraz
to już nawet ja sama bym siebie wykończyła. Wiedziałam zdecydowanie za dużo i
wciąż chciałam wiedzieć więcej. Udałam się nad Kanał i na cmentarz. Jedno
miejsce sąsiaduje z drugim. Nad Kanałem spaceruje wiele osób, więc to doskonałe
miejsce do spotykania się, wymiany informacji, pakunków. Nikt by niczego nie
spostrzegł. Poza tym nad samym Starym Kanałem, przy śluzach jest tyle miejsc, w
których można coś schować... Nie było sensu, abym zwiedzała szczegółowo każdy
zakamarek tej iluś kilometrowej trasy...
Postanowiłam
pójść na cmentarz. Cmentarz jest zabytkowy. To najstarszy katolicki cmentarz w
B. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego urządzali sobie spacery właśnie tam, a nie na
przykład na tym największym. Przecież tu byli doskonale widoczni, bo nie jest
to miejsce o jakiejś specjalnie dużej powierzchni. Nie wiem, może spotykali się
nad Kanałem, a wizyty na cmentarzu miały stanowić przykrywkę? Znam to miejsce
dobrze. Na pewno nie mogli tu niczego rozwalać, chować po szparach, bo zaraz
ktoś by to dojrzał, zawiadomiłby odpowiednie służby. Przeszłam się wzdłuż muru.
Zatrzymałam się koło takiego grobowca rodzinnego z czerwonej cegły. Obok niego
stał, oparty o mur, kwadratowy kawałek blachy. Podeszłam bliżej...