Rozczochrana
i lekko brudna od wilgotnej ziemi przebywałam sobie na balkonie i
grzebałam w kwiatkach, pozbywając się przy okazji suchych kwiatów i
żółtych liści (jak tak dalej będzie padać to mi się kwiatki wykończą
przez te ilości wody, które hurtowo wręcz leją się z nieba), dopóki z
zamyślenia nie wyrwał mnie dźwięk dzwonka. "Kogo diabli nadali o tej
porze? Nie spodziewam się żadnych gości." - pomyślałam. Dzwonek dzwonił
jak na alarm, więc wytarłam brudne ręce w spodnie i szybko podbiegłam do
drzwi, zaliczając po drodze uderzenie kolanem w kanapę. "Że też ta
cholera musiała stanąć mi na drodze akurat, kiedy mi się spieszy." -
mruknęłam wściekła i masując sobie obolałe kolano, otworzyłam drzwi.
- Dzień dobry pani. Policja.
- Jakbym nie widziała - pomyślałam.
- Czy mamy przyjemność z panią Magdaleną Innes?
Wymamrotali
jakieś stopnie i nazwiska, z których zrozumiałam tylko tyle, że jeden z
nich to jakiś Jędrzejewski a drugi Korczyński, pokazali te wszystkie
legitymacje , odznaki i inne takie.
- Tak, to ja. A o co chodzi?
Czyżby znowu o tego sąsiada z naprzeciwka albo o jego syna? Ja o nich
niczego nie wiem. Od kilku lat już tu nie mieszkają i słuch po nich
zaginął, ale przynajmniej wreszcie zapanowała tu cisza.
- Nie, nie chodzi o nich. O panią nam chodzi. - powiedział Jędrzejewski.
-
Zamkną mnie panowie od razu czy najpierw wyjaśnią powód swojej wizyty? -
zapytałam, chcąc rozładować swoje napięcie, bo jak Boga kocham nie
byłam sobie w stanie przypomnieć, żebym zrobiła ostatnimi czasy coś
takiego, za co miałaby mnie ścigać policja.
- Możemy wejść? - zapytał Korczyński?
-
Proszę bardzo. Niech panowie wchodzą. Może przynajmniej dowiem się w co
zostałam wplątana - powiedziałam i otworzyłam szerzej drzwi,
wpuszczając obu panów do środka. To teraz te stare babsztyle będą miały
chociaż powód do dziwnych spojrzeń w moim kierunku i przynajmniej
dostarczę im trochę atrakcji w postaci nowego tematu do rozkładania na
czynniki, w czasie codziennych posiedzeń na ławeczce koło parkingu -
pomyślałam.
- Przejdę od razu do rzeczy. Wiesław Borkowski nie żyje. Sądzimy...
- A co ja mam z tym wspólnego?! - przerwałam Korczyńskiemu mocno oburzona, że jak może coś sądzić, że ja co?
-
Niech się pani uspokoi. Nikt pani nie podejrzewa o zabójstwo. Na razie.
Sądzimy jednak... - kontynuował Korczyński dopóki znowu mu nie
przerwałam dając wyraz swojemu uczuciu ulgi.
- Sądzimy jednak,
że ... - Korczyński kontynuował nie zrażony - może pani wiedzieć, kto
chciał denata zabić. Pani go dobrze znała... - jednak znowu nie
pozwoliłam mu dokończyć.
- A skąd pan to wie? Jakim cudem panowie
na mnie trafili? - pytałam nieco zdziwiona. - Ja z nim nie utrzymuję od
miesięcy żadnych kontaktów. Mogą mi to panowie wyjaśnić?
- Znaleźliśmy w jego skrzynce mailowej list, adresowany do pani. Zamordowany nie zdążył go wysłać...
- A dlaczego on miałby do mnie pisać list?
- Mieliśmy nadzieję, że pani nam to wyjaśni.
-
Ja?! A skąd! Natomiast mogę zrobić panu zaraz całą listę osób, które
byłyby szczęśliwe, względnie same wzięłyby się za usunięcie Wieśka z
tego padołu. Na pierwszym miejscu umieściłabym siebie i dziwię się, że
mnie jeszcze panowie nie zamknęli chociaż do wyjaśnienia czy coś. Z
chęcią udam się z panami na komendę, bo aż nie mogę uwierzyć w takie
szczęście, że Wiesiek kopnął w kalendarz. Nie jestem potrzebna
czasem do oglądania jego zwłok? Bo wiedzą panowie, z chęcią bym
obejrzała dla własnej pewności, że to na pewno on.
Obu mężczyznom
mój entuzjazm odebrał mowę. A co? Miałam może zalewać się rzewnymi
łzami z powodu takiej pijawki, jaką był Wiesiek? Niedoczekanie. Tego
mordercę to ja bym na rękach nosiła, ozłociłabym go za to, że tak
sprawnie pozbawił mnie problemu, który miałam na głowie od lat już wielu
i żadnym sposobem nie mogłam się go pozbyć.
Pierwszy odzyskał ludzką mowę Jędrzejewski, który do tej pory był dość milczący.
- Jak to? Nie zasmuciła pani śmierć pana Borkowskiego?
-
Ani trochę. Widzi pan, on mi od lat zatruwał spokojną egzystencję
swoimi wyskokami i nagłymi wybuchami uczuć. Wreszcie sąsiedzi będą mogli
spać spokojnie, nie będąc narażeni na nocne ekscesy w jego wykonaniu i
to tuż pod moim balkonem.
- No tak. Jednak proszę, aby opanowała
pani trochę tę swoją radość i spróbowała przypomnieć sobie czy ktoś
groził panu Borkowskiemu?
- Mnóstwo ludzi. W tym i ja sama.
- No dobrze. A czy nie wie pani o jakichś podejrzanych kontaktach i interesach pana Borkowskiego?
- Nie tylko ja wiem. On cały był podejrzany - stwierdziłam i zachichotałam.
Miny
obu policjantów mówiły mi, że zaczynam się coraz bardziej wkopywać w tę
aferę i że jeśli nie zacznę zachowywać się w miarę normalnie, to jak
amen w pacierzu mnie zamkną i tyle będzie z mojego dobrego humoru, w
który niewątpliwie wprawiła mnie śmierć Wieśka.
- Przepraszam
panów za moje zachowanie, ale powstrzymać radości nie mogę... -
palnęłam głupio. - Cholera, naprawdę sobie grabić zaczynam i zaraz będę
mieć poważne kłopoty... - pomyślałam chyba w złą godzinę.
- Może
lepiej będzie jak pojadę z panami na komendę - zaproponowałam, bo potem
jak drugi raz będę musiała coś powtórzyć, to jeszcze mi się pomyli, o
czymś zapomnę, a tak to sobie panowie spiszą, bo tego jest bardzo dużo.
Wiesiek chyba nigdy nie prowadził interesów, które nie byłyby
podejrzane. Wokół niego kręciło się zawsze mnóstwo dziwnych ludzi.....
Zaraz zaraz, a mają panowie ten list Wieśka do mnie? Mogłabym go
zobaczyć?
- Pani zdaje się dużo wie, nawet bardzo dużo -
stwierdził Korczyński, jakby odkrył Amerykę. - Proszę, oto list, a
raczej jego część, bo denat go nie skończył. Być może nie zdążył.
Podał
mi wydruk maila. Wiadomość była wyjątkowo długa jak na Wieśka. Co też
on tam nabazgrolił? Gorączkowo zaczęłam czytać list, z którego dało
wyłowić się, że....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz